środa, 16 marca 2016

Od Ferrari do Ogóra, czyli dlaczego chcę wejść na pokład Statku Miłości?


On zmienił mnie, mój *****, *****, to zaczęło się wiosną rok wstecz - mogłabym zanucić za Anią Dąbrowską. Rok wstecz odróżniałam Ferrari Enzo od Berlinetty czy LaFerrari. Nie, nigdy nie byłam blacharą. On (*****) nie miał zresztą nawet prawa jazdy, a luksusowe włoskie samochody były jak American dream - nieosiągalne: ani dla niego, ani dla mnie (choć wyjątkowo często pojawiały się wtedy na wrocławskich ulicach). Nie w tym rzecz. Gdyby nie miniony rok, pewnie nie odkryłabym siebie. Nie jestem pewna, czy wiem już, czego w życiu prywatnym chcę. Wiem na pewno, czego nie chcę. Gdyby nie tamten rok,  nigdy nie porwałabym się na wyprawę Ogórem. Dziś z pełną świadomością piszę, że nie boję się już niczego. Na przekór George'owi R.R. Martinowi mogę jedynie rzec: Noc nie jest już ciemna ani pełna strachów. Prawie.

Pewnie zauważyliście, że w ostatnich wpisach było sporo o miłości. Nie bez powodu. Przed nami wyprawa Ogórem, który zwany jest też... Statkiem Miłości. Ogórek to motoryzacyjne dziecko roku 1975. Osiągalna prędkość? Gdzieś koło 80 km/h. Daleko mu do Ferrari, które rozpędza się do 200 w ciągu 4 sekund.



Co się zmieniło? Dlaczego dziewczyna, która lubi prędkość i adrenalinę, nagle fascynację superszybkimi autami zamienia na zamiłowanie do Mustangów i zipiącego Ogórka? Wróciła moda na styl retro? Nie, ale wiem, że winna Wam jestem wyjaśnienie.

Niecały rok temu miałam poczucie, że rozpadł się mój świat. Czułam się trochę jak w "Incepcji", gdzie sny i marzenia pogrążały się w ruinie, a jedynym sposobem na wybudzenie się z koszmaru było rzucenie się na głęboką wodę. Wszystko waliło się jak klocki domina. Nigdy nie grzeszyłam racjonalnością, więc jedyne, co mogłam wtedy zrobić, to skoczyć na głęboką wodę: najpierw pojechałam do Berlina (zobacz też: Berlin. To miasto żyje sztuką), pierwszy raz korzystając z couchsurfingu, do którego wcześniej podchodziłam z dużym dystansem, potem pierwszy raz poznałam, czym naprawdę jest Woodstock. Berlińska ekipa mi się wykruszyła, na Wooda też ostatecznie wybrałam się bez towarzystwa. To można było znaleźć już na miejscu, w Kostrzynie.



To nie było tak, że wcześniej gardziłam spontanicznymi wypadami. Ale kiedy ja wychodziłam z inicjatywą autostopowego wyjazdu, byłam gaszona słowami: "Wy Polacy jesteście tacy spontaniczni, ale autostop? To przecież nie jest bezpieczne". W głębi duszy miałam ochotę zaszaleć, wyrwać się ze schematów, planów, a nawet chciałam choć raz nie zdążyć na ten cholerny pociąg. Jednak każde oderwanie od planu dla niego równało się panice, każde zgranie z planem dla mnie było tożsame z brakiem odrobiny szaleństwa i spontaniczności. Mimo wszystko naiwnie wierzyłam, że te różnice da się pogodzić, przecież bohaterom "Jurassic World" się udało - mało tego, tam jeszcze trzeba było uciekać przed tyranozaurem! A wcześniej przed jakimś innym dinozaurem, i to w szpilkach i garsonce! Jogging w szpilkach i bez dinozaurów jest godny pozazdroszczenia. Dlaczego w życiu może być dużo brutalniej niż w Jurajskim Parku? Odpowiedzi na to pytanie nie poznam już pewnie nigdy.

Kiedy jednak wreszcie zaczęłam sklejać wszystko w całość, natrafiłam na informację o wyprawie Ogórem. Nie pamiętam, co mnie zafascynowało bardziej: nazwa Statek Miłości czy fakt, że piętnaście różnych państw mamy pokonać busem z lat 70.? Nie zadawajcie mi tego pytania, bo to tak jakby pytać: co było pierwsze - jajko czy kura? Wysłałam maila do Zuzy i Mariusza z bloga Statek Miłości, chociaż szczerze mówiąc, nie liczyłam wtedy wcale na jakikolwiek odzew. Blog Podróże bez planu miał wówczas bez mała może trzy miesiące, a ja traktowałam go bardziej jako formę autoterapii, oderwania się od rzeczywistości, wrzucenia na luz i szansę na to, by o pewnych rzeczach po prostu zapomnieć. O tym, że mam 27 lat; o tym, że jestem Polką i że jednak ma to jakiekolwiek znaczenie; o tym, że w stosunku do innych ludzi jestem za dobra, a potem zawsze kończy się to twardym lądowaniem. Przeszłam długą drogę od chęci przemiany w zołzę do samoakceptacji. Z zołzy został tylko mocny makijaż, z samoakceptacji dużo więcej: świadomość, że warto uparcie dążyć do celu, spełniać marzenia i robić to, co jest zgodne z własnymi przekonaniami. Wiedza, że nie wolno za żadne skarby porzucać własnej pasji na życzenie innych osób oraz pewność, że szczęście można odnaleźć tylko i wyłącznie w sobie. Nie w pieniądzach ani nie w partnerze.



Kiedy opowiadam znajomym o planach wyprawy Ogórem, często słyszę, że jestem odważna. Niektórzy zastanawiają się, jak można wytrzymać tyle czasu bez klimy w aucie. Szczerze? Mnie wystarczy Bob Marley na głośnikach. Mam świadomość, że to będzie niesamowita przygoda, w czasie której wiele może się zdarzyć. Zdaję sobie sprawę z ryzyka, ale jeżeli chcesz przeżyć niezwykłą podróż, ryzyko jest wpisane jak kolejna pieczątka w paszporcie. I to samo dotyczy miłości: najsilniejsze uczucie wymaga podjęcia ogromnego ryzyka. Bez tego - ani rusz.



Nie boję się wyprawy Ogórem. Ani tego, co może zdarzyć się po drodze. Boję się jedynie tego, że kiedyś znów komuś zaufam. A potem okaże się, że tylko ja potrafię ryzykować i że znów będę sama skakać na głęboką wodę. A przecież umieranie z miłości jest gorsze niż śmierć przez powieszenie, bo w tym pierwszym przypadku trzeba dalej żyć.

Na naszej trasie są dwa miejsca, które mogą okazać się dla mnie emocjonalnie trudne - to zamek Bran (Rumunia) i Węgry, z naciskiem na Węgry. I właśnie dlatego tak bardzo chcę tam dotrzeć.

Mama nauczyła mnie, że sposobem na pokonanie uprzedzeń i strachu jest wyjście im naprzeciw. Mamo, właśnie to robię. Kiedyś uciekałam przed swoimi słabościami. Dzisiaj się z nimi mierzę, patrząc im prosto w oczy.

Czytaj też: Witaj, nieznajomy. Czyli o tym, jak pozbyć się strachu


Statek Miłości. Ogór 2016. Planowana trasa


Lwów - Ukraina
Kijów - Ukraina
Odessa - Ukraina
Kiszyniów - Mołdawia
Zamek Bran (Draculi ) - Rumunia
Bukareszt - Rumunia
Sofia - Bułgaria
Stambuł - Turcja
Saloniki - Grecja
Tirana - Albania
Skopje - Macedonia
Peja - Kosowo
Podgornica - Czarnogóra
Sarajewo - Bośnia i Harcegowina
Zadar - Chorwacja
Zagrzeb - Chorwacja
Belgrad - Serbia
Węgry
Słowacja






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polub na Facebooku