poniedziałek, 27 lipca 2015

Spacer po parku czy plaża w Meksyku?

Zawsze martwiłam się, że nie wystarczy mi czasu i pieniędzy na zobaczenie wszystkich tych dalekich i egzotycznych miejsc. Meksyk, Tajlandia, Sri Lanka, Kuba, Madagaskar, Agentyna, Brazylia, Jamajka, dżungla amazońska itd. itd. Męczyła mnie świadomość, że inni mają więcej, że już ich na to stać.

Wstrząsnęło mną niedawno. Bo kiedy twój cały świat pęka na kawałki, to zaczynasz rozumieć, że pieniądze wcale nie mają tak wielkiego znaczenia. Owszem, na pewno pomagają spełniać marzenia, może jest wtedy trochę łatwiej. Dla mnie jednak najważniejsi są ludzie, z którymi tworzę swoje wspomnienia.

"Podróż to nie odległości" - piszą Ania i Marcin na Blogu Wędrownych Motyli. Dokładnie to samo powiedział mi Eric Emmanuel Schmitt w jednym z wywiadów. Trudno się z tym nie zgodzić. Na tę chwilę zamiast tygodnia wczasów w Meksyku wolę przejść się do pobliskiego parku. Tam znajduję potrzebną mi ciszę i na nowo układam kontynenty na swojej małej planecie.

I gdybym miała wybór: polecieć solo do Meksyku a pójść na spacer do parku z kimś, za kim tęsknię lub z kimś, kto jest dla mnie ważny, wybrałabym zdecydowanie to drugie. Bo w życiu nie chodzi o drinki z palemką i odhaczenie kolejnego punktu na Google Maps, ale o daną ci chwilę.

Luksus cieszy na krótko. Na dłużej zostają wspomnienia

Prawda jest taka, że luksus cieszy tylko chwilę. W momencie dokonania zakupu i parę dni, kiedy jeszcze ten zakup uznajemy za "nowy". Później wszystko staje się "przyzwyczajeniem", a my szukamy nowego "celu", gonimy nową "ofiarę", która spełni wciąż niezaspokojone pragnienia. Tak działa konsumpcjonizm, a my żyjemy w konsumpcyjnym świecie, w którym dobra materialne stają się ważniejsze niż ludzie będący w stanie rzucić wszystko i ruszyć na drugi kraniec świata w imię wyznawanych wartości, takich jak miłość, przyjaźń, rodzina, poświęcenie.

Jeśli dzielisz się dobrem, uśmiechem i życzliwością, to szybko przekonasz się, że masz wokół siebie takich ludzi. Jedni nazywają to prawem przyciągania, inni widzą w tym chrześcijańskie idee "miłości wobec bliźniego". Ja wierzę, że od świata dostajemy dokładnie tyle, ile od siebie dajemy.

Kojarzycie tę grecką rzeźbę opisywaną "Devotion", tak popularną wśród miłośników dekorowania domów w stylu vintage?  Pierwowzór powstał jakieś 2500 p.n.e., znaleziono go na Cykladach. Sztuka przez duże "S", prosto znad Morza Egejskiego. Grecki symbol prawdziwej miłości i poświęcenia.

Nie umiem leżeć na plaży

Czytelnicy tego bloga zdążyli już się pewnie zorientować, że uwielbiam sztukę. Obrazy, fotografia, rzeźby. Mam bzika na punkcie dostrzegania symboliki w rzeźbach i malarstwie. Uwielbiam doszukiwać się detali w fotografiach.

Tak, to właśnie ja jestem tą dziewczyną, która bierze tylko jeden krem do opalania, bo dodatkowe emulsje okazują się niepotrzebne. Nienawidzę wylegiwana się na plaży. Naprawdę, nie znoszę.

Po jakichś 30 minutach zaczynam szukać w torebce kart albo kości, po godzinie jestem znudzona, bo czuję, że brak mi ruchu. Ale po plaży nie da się biegać w środku dnia, no bo jak? Przeskakując pomiędzy parawanami? Dlatego zdecydowanie wolę zwiedzać muzea, oglądać obrazy w galeriach, podziwiać architektoniczne detale i gzymsy na kolumnach. A potem wrócić po urlopie do pracy i stwierdzić bezpretensjonalnie, że był za krótki, bo jeszcze nie wyleczyłam zakwasów. Tak, to właśnie mój styl podróżowania. I takie podróże będę opisywać na łamach tego bloga.

piątek, 24 lipca 2015

Miarą siły nie jst biceps. O tym, czego nie zauważyłam na zdjęciu Mario Testino


Czego? A może raczej kogo. Mario Testino to fotograf, który znany jest z bezkompromisowości. Jego zdjęcia niejednokrotnie są perwersyjne, rzucają się w oczy i - co więcej - potrafią także zaskoczyć widza.

W jego fotografiach szukałam detali oraz czegoś, co sprawiło, że jego zdjęcia są inne. Śmieszyli mnie faceci, którzy długo kontemplowali fotografie, na których widać głównie cycki. Nie prościej kupić "Playboya"? Tak, u Testino jest dużo nagości i to tej pokazanej w niebanalny sposób. Ale nie w tym rzecz. Mnie najbardziej podoba się to, czego nie widać na pierwszy rzut oka.

Stałam przed jedną z fotografii i spoglądałam na podpis (każda była opisana tak, by widz mógł zorientować się, kogo przedstawia). I nagle poczułam się jak kilkuletnie dziecko, które dostało zagadkę pt. "znajdź szczegół, który nie pasuje". Opis wyraźnie wskazywał, że na zdjęciu widnieje kobieta, a ja widziałam na nim kilku mężczyzn o sylwetce kulturysty (zob. zdjęcie obok). Nie, kulturyści zupełnie nie są w moim typie. Ale modelka była po prostu ukryta pośród wyeksponowanych mięśni otaczających ją mężczyzn. I to mężczyzn, którzy wyglądają po prostu sztucznie, bo prawdą jest, że kobiety nie podziwiają mężczyzn za ich sylwetkę. Sześciopak dobrze wygląda u bohaterów seriali, takich jak "Gra o tron" czy "Vikings". Widzisz takiego Rollo i myślisz sobie: ideał. Dobrze zbudowany, wysoki brunet. Ale prawda jest zgoła inna. Ideałów nie ma. A jak przyjdzie co do czego, to morze łez będziesz wypłakiwać za średniego wzrostu blondynem, który w niczym nie przypomina berserkera. Prawdopodobnie jeden i drugi mają cię daleko gdzieś.

Dlaczego tak bardzo podoba mi się akurat to zdjęcie? Bo miarą siły nie jest biceps. Myślę, że modelka ze zdjęcia jest silniejsza niż wszyscy ci kulturyści razem wzięci. Okej, panowie, to prawda, macie siłę, żeby wnieść po schodach telewizor, nowe meble i otworzyć słoik. Proszę się nie śmiać. Otwieranie słoika jest dokładnie takim samym wyzwaniem dla kobiety jak nawlekanie nitki przez ucho igły dla faceta. Wniosek jest prosty: psychicznie to ukryte w waszym cieniu kobiety są silniejsze. Potrafią uśmiechać się do obiektywu nawet wtedy, kiedy w środku sypią się na kawałki. A wtedy facet naiwnie myśli, że najwyraźniej wszystko gra.  My tymczasem uczymy się do perfekcji powstrzymywać łzy, a potem kiedy nikt nie widzi włóczymy się bez celu po mieście, szukając jakiegoś super glue, który poskleja okruchy złamanego serca i zmazywacza, który zatrze widok jednej pary oczu. Tak, te jednocześnie wrażliwe i silne istoty to my, kobiety. Potrafimy walczyć aż do momentu, kiedy wy, mężczyźni, wywieszacie białą flagę. I kiedy wy ogłaszacie kapitulację, my musimy podjąć najtrudniejszą walkę, tę z samym sobą. Tak, żeby następnego dnia na pytanie "Jak się masz?" odpowiedzieć udawanym, amerykańskim: "Dziękuję, dobrze".

Plany? Czasem nawet plan miasta nie pomaga


Jednym z celów wyjazdu do Berlina było zobaczenie wystawy "Mario Testino. In your face". Niektórzy łapali się za głowę, usiłując zrozumieć, jak można dla paru fotografii jechać aż do Berlina? Otóż można, tak jak można dla trzech kawałków jechać na koncert do innego miasta. Rozumie to dobrze każdy dziennikarz i każdy fotoreporter. 

Już samo dotarcie na tę wystawę okazało się nie lada wyzwaniem. Ekspozycja znajduje się w Kunstbibliothek przy Kulturforum. Ale że jak już wiecie, była to podróż bez planu, na kompletnym spontanie, to nie sprawdziłam dokładnego adresu. Uznałam podświadomie, że Kunstbibliothek jest gdzieś koło Muzeum Fotografii, czyli niedaleko berlińskiego ogrodu zoologicznego.

Muzeum jest, ale kierunkowskazów na Kunstbibliothek brak. Koniec języka za przewodnika, więc wchodzę do środka i pytam grzecznie, którędy na wystawę zdjęć Mario Testino. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy okazało się, że Kunstbibliothek jest w kompletnie innym miejscu.

Wskazówki dojazdu od Empfangsdame z Muzeum Fotografii nie były dosyć jasne, ale gdy w końcu znalazłam się w - nazwijmy to - "dobrym rejonie", to poczułam się dużo lepiej. Wyjęłam plan miasta (tak, należę do tych tradycjonalistek, które wolą mieć coś namacalnego aniżeli wujka Google). Problem polegał na tym, że Kulturforum jest w takim miejscu, że nawet chodzenie z mapą niewiele daje. Niemcy, których spotkałam po drodze, też kompletnie nie orientowali się, jak tam dotrzeć. Mało który chyba w ogóle słyszał o Kunstbibliothek, co muszę przyznać, było dla mnie prawdziwym szokiem. Ale nie ma to jak dwóch solo-turystów w obcym mieście. W dotarciu do celu pomógł mi Hiszpan, który podobnie jak ja, odkrywał urocze zakątki Berlina.

Kiedy po tej błędnej wędrówce zobaczyłam napis "Mario Testino. In your face", to myślałam, że umrę z radości.

Nigdy nie pozwól na to, by ktoś podważał twoje decyzje. I szanuj wybory innych

Dopięłam swego.  Mimo różnych przeciwności losu stałam sama przed wejściem do Kunstbibliothek. Po raz kolejny przekonałam się, że jeśli czegoś się bardzo chce, to można. Nawet wtedy, kiedy masz mocno nadwyrężony budżet i brak chęci do życia.

I teraz na marginesie: nigdy nie pozwól na to, żeby ktoś podważał twoje decyzje. Chcesz gdzieś jechać? Jedź! Chcesz przygarnąć psa i mieszkasz sam? To się nie pytaj, co inni o tym sądzą. Nie słuchaj zewnętrznych krytyków. To ty będziesz odpowiedzialny za to, żeby go wyprowadzić. Chcesz się wytatuować? Proszę bardzo. Po prostu zaszalej.

Nie ma znaczenia, co inni o tym myślą. Jeżeli ta podróż da ci satysfakcję, to będziesz czuł się spełniony, nawet jeśli końcówka miesiąca zmusi cię do przejścia na dietę Anji Rubik lub Kate Moss.Tak właśnie wyglądają podróże bez planów.

Warto jednak pamiętać, że każdy kij ma dwa końce. Jeżeli chcesz, by inni szanowali twoje decyzje, ty też musisz szanować wybory innych. Nawet jeśli czasem pewne rzeczy trudno jest zaakceptować.

wtorek, 21 lipca 2015

Nie miej planu. Miej cel

Antoine de Saint Exupery powiedział, że cel bez planu jest tylko życzeniem. Nie do końca się z tym zgadzam, przynajmniej nie działa to w sferze podróży.

Pojechałam do Berlina, bo miałam cel. Po pierwsze: zobaczyć wystawę "Mario Testino. In your face". Po drugie: zmierzyć się z własnymi słabościami. Prawda jest taka, że każda podróż pozwala na odkrywanie samego siebie. Każda nas umacnia.

Nigdy wcześniej nie podróżowałam solo w celach prywatnych. Wyobraźcie sobie ekstrawertyczkę z milionem pomysłów na minutę. Dziewczynę, która najpierw mówi, później myśli (warto nadmienić w tym miejscu, że wszyscy ekstrawertycy tak mają). Kogoś, kto często działa pod wpływem impulsu i odczuwa bardzo mocno. W końcu kogoś, kto lubi się dzielić. Wszystkim: emocjami, uśmiechem, dobrym słowem, ulubionym ciastem cynamonowym i spaghetti bolognese. Tak, to właśnie ja.

I ta pełna energii ekstrawertyczka ma wyruszyć w podróż. Nieważne, że banalnie krótką. Sama. Bez nikogo, z kim można by podzielić się wrażeniami. I przychodzi ta obawa, że będzie nudno, bo przecież zawsze musi się coś dziać.

To bzdura, że podróże w pojedynkę są nudne. Inne na pewno, ale nigdy nudne.

Dlaczego podróże solo mogą być sexy? 

Po pierwsze: ćwiczysz język obcy (bardziej i częściej niż wtedy, gdy jesteś z kimś). A to dlatego, że możesz liczyć wyłącznie na siebie.

Po drugie: zostajesz sam na sam ze swoimi myślami. Nawet komuś o ekstrawertycznej osobowości takie chwile samotności się przydają. To takie odkrywanie siebie na nowo. Można by nawet rzec, że każdy solowy podróżnik to taki Krzysztof Kolumb: szukasz Indii, a odkrywasz Amerykę. Tak, ja też jestem Kolumbem.

Po trzecie: to, że jedziesz gdzieś solo, nie oznacza wcale, że będziesz sam. Pierwsza opcja: skorzystaj z couchsurfingu - poznasz mieszkańców miasta, a oni pokażą ci miejsca i rzeczy, których za Chiny świata nie znajdziesz w przewodnikach turystycznych. Druga opcja: zagaduj do obcych ludzi. Nie wiesz, jak dostać się na stację metra? Po prostu spytaj. Przy okazji powiedzą ci, gdzie jest tani bar.

Po czwarte: baczniej zwracasz uwagę na zwyczaje, tradycje i miejsca, na otaczających cię ludzi wokół. Powiedzmy sobie wprost. Kiedy jedziesz gdzieś z kimś, twoją uwagę w dużej mierze pochłania ta druga osoba: jej wrażenia, emocje, refleksje na temat architektonicznych detali. Kiedy jesteś sam, dokonujesz introspekcji.

Po piąte: umacniasz się w niezależności, zmienia się Twój sposób myślenia. Nagle "CHCĘ" znaczy tyle co "MOGĘ". A kiedy już wrócisz z takiej podróży, okaże się, że jesteś dziesięć razy psychicznie silniejszy.

Po szóste: możesz już startować w olimpiadzie z geografii. No dobra, nie przesadzajmy. Ale Twoja umiejętność czytania map wzrasta kilkunastokrotnie.

Po siódme: przekonasz się, że ludziom można ufać. Nawet wtedy, gdy kilka razy w życiu zdarzyło ci się, że ktoś nadużył twojego zaufania. Podróż solo to dobra okazja, by uwierzyć, że świat jest dobry, a ludzie życzliwi.

Po ósme: przypadkowi ludzie powiedzą ci więcej o tobie niż ci, którzy dobrze cię znają. Nie będą mieli oporów, żeby wskazać ci twoje wady, a ty sam zrozumiesz, co musisz w sobie jeszcze zmienić, żeby widzieć świat przez jeszcze bardziej różowe okulary. To, co wydawało ci się porażką, zacznie być punktem wyjścia dla wszystkiego, co pozytywne w twoim życiu.

Po ósme: bliscy od ciebie odpoczywają. To może dziwny argument, ale jeżeli masz do czynienia z ekstrawertykami to wiesz, że czasem potrafią być... ujmijmy to, trudni. Ciągle pytają tylko, co u ciebie i co się dzisiaj działo. A jak nic się u ciebie nie działo, bo na przykład jesteś introwertykiem i nieszczególnie masz potrzebę uzewnętrzniania się, to zaczną ci opowiadać wszystkie swoje historie z danego dnia. Bywa męczące, prawda? Jak to się mówi w relacjach introwertyków z ekstrawertykami: nadstawcie uszu, czasem powiedzą coś ciekawego!


poniedziałek, 20 lipca 2015

Nie bój się przeszłości. Zderzysz się z nią w podróży


fot. Marieke Q, freeimages.com
Jedną z nieocenionych zalet spontanicznych podroży w pojedynkę jest to, że uczą radzenia sobie z przeszłością.

Kilka lat temu wydawało mi się, że najłatwiejszym sposobem na zatarcie złych wspomnień jest niewracanie do miejsc czy muzyki, które są z nimi związane. Dlatego też na mojej czarnej liście miejsc, do których nigdy nie pojadę, znalazła się Holandia. Dzisiaj nie ma już żadnego "nigdy", "zawsze" ani żadnej czarnej listy. Jest tylko tabula rasa.

To mniej więcej tak jak z usuwaniem znajomych z Facebooka. Jednym kliknięciem myszki próbujesz dać komuś do zrozumienia, że to koniec waszej znajomości. I nieważne, ile czasu razem spędziliście, ile wspaniałych chwil dostarczyła ci ta druga osoba, nagle ją przekreślasz. Bo nie chcesz już jej więcej widzieć. Bo wydaje ci się, że wtedy będzie jakoś łatwiej. Nie jest. No chyba że gdzieś w twojej głowie znajduje się magiczny przycisk: "Usuń wspomnienia". Szczerze mówiąc, nawet gdyby istniał, bałabym się go użyć. Bo to właśnie te wspomnienia, także te bolesne, kształtują cię takim, jakim jesteś teraz.

Według Socjopatki, jednej ze znanych blogerek, takie zachowanie świadczy o braku umiejętności radzenia sobie z własnymi emocjami, egocentryzmie oraz o słabości (zobacz też: Projekt Człowiek). Trudno się z tym nie zgodzić.

Bogatsza o doświadczenia wiem, że nie ma na świecie kraju, do którego nie chciałabym pojechać. Holandia, Węgry, Włochy i milion innych miejsc na tej planecie stoi otworem. I to się nazywa ODWAGA.





niedziela, 19 lipca 2015

Gdzieś teraz w Afryce umiera dziecko...


Dokładnie w tym samym momencie kiedy ktoś korzysta ze SPA i strefy wellness w trzygwiazdkowym hotelu, ja zasypiam na materacu w artystycznym bałaganie. Wokół mnie sztalugi, farby, akwarele. W tej samej chwili gdzieś w jednej z afrykańskich lepianek umiera dziecko.

Nie ma nic złego w podróżach typu all inclusive. Ale to nie ten typ podróży, w których jesteś w stanie odkryć samego siebie. Ktoś przyniesie ci do pokoju kolację, potem zejdziesz na drinka, a następnie schłodzisz się w basenie. Nawet jeśli jesteś tam sam (lub sama), nie znajdziesz odpowiedzi na dręczące cię pytania. Bo te odpowiedzi przynoszą ludzie. 

Podczas podróży do Berlina nie stawiałam na komfort i wygodę. Moje pragnienie poznania samej siebie ugasili ludzie, których spotkałam na swojej drodze. I co najważniejsze widziałam ich pierwszy raz w życiu. Zobaczyli we mnie to, czego sama nie potrafiłam w sobie odkryć. Rozwiali moje wątpliwości. Dzięki nim odradzam się powoli jak feniks z popiołów. I o tej oczyszczającej podróży opowiem Wam na łamach tego bloga.


czwartek, 16 lipca 2015

5 rzeczy, które powiedzą Ci zanim zaczniesz korzystać z couchsurfingu

fot. Chrissi Nerantzi, freeimages.com


Jeżeli kiedykolwiek ktoś nadużył Twojego zaufania, to jasne, że się boisz. Ale strach do niczego nie prowadzi. Masz wybór. Możesz tonąć w paraliżu myśli i wspomnień lub postawić wszystko na jedną kartę i ruszyć do przodu. Z perspektywy różnych doświadczeń uważam, że ta druga opcja jest lepsza. Nawet jeśli generuje ryzyko. Nawet wtedy, gdy powiedzą Ci, że już zupełnie upadłeś na głowę.

Ważne, żeby się nie zrażać. Słuchać głosu serca i kierować intuicją lub instynktem. Jak kto woli.

1. Wokół siebie będziesz słyszeć różne głosy: po co w ogóle jedziesz? Nie możesz spokojnie usiedzieć w domu? 

Nie mogę. Mam bałagan w głowie, w mieszkaniu, potrzebuję wyjechać. Po prostu chcę.

2. Skąd wiesz, że można zaufać? 

Nie wiem. Ale zdarzyło mi się w życiu obdarzyć zaufaniem kogoś, kto na to nie zasługiwał. A wydawało mi się, że go znam. Pozory czasem mylą.

3. Obrabują cię i zgwałcą. 

Zawsze robię dobry research. I chociaż z couchsurfingu korzystam pierwszy raz, to czuję się bezpiecznie. Czytam opinie, profile, sprawdzam referencje. Rozmawiam ze znajomymi, którzy w ten sposób już podróżowali.

4. Na twoim miejscu nie jechałabym sama. 

Nie zawsze muszę być zdana na kogoś. I nawet nie chcę. Jeśli decyduję się na podróż w pojedynkę, to sprawdzam różne opcje, robię research. Ale nigdy nie uzależniam swojego poczucia spełnienia/szczęścia czy realizacji jakichkolwiek zamierzeń od innych osób. Stawiam na niezależność.

5. To nieodpowiedzialne i ryzykowne.

Ryzyko jest zawsze. Na przejściu dla pieszych może Cię potrącić samochód. Możesz spaść ze schodów i złamać nogę. Natomiast odpowiedzialność jest kwestią dojrzałości i odpowiedniego zachowania w określonej sytuacji.

Trust people!

środa, 15 lipca 2015

W poszukiwaniu szczęścia

fot. Ssamantha Villagran, freeimages.com
Wiecie, kiedy ekstrawertyczka jedzie w samotną podróż? Wtedy, kiedy pragnie odnaleźć siebie i poskładać swój mały świat. Cofnij. Jej świat jest już prawie w całości. Gdyby nie przyjaciele, Arwena pewnie straciłaby swą elfią duszę. Zostało jeszcze kilka rys. Ale one znikną. Nie, to nieprawda, że czas leczy rany. To tani chwyt, służący do pocieszania. Przyjaciele pomogą zabliźnić rany, ale blizny trzeba zatrzeć samemu, zostając na chwilę z własnymi myślami.

Znacie taki film "Miłość i inne używki"? Najlepsza komedia romantyczna, jaką w życiu widziałam. Nie dlatego, że w jakimś stopniu utożsamiam się z jej bohaterką. Prawdziwa miłość to nie kwiaty, pluszaki, serduszka. To zdolność do poświęceń. Główny bohater po to, żeby odzyskać miłość pędzi na złamanie karku za busem, w który wsiada jego ukochana.

Tak, to chyba najczęściej stosowany motyw w komediach romantycznych. Zdarza się tylko w filmach? Nieprawda. Mam wokół siebie ludzi, którzy potrafią z dnia na dzień wsiąść w samolot i wyruszyć na inny kontynent, by być z miłością swojego życia.

Jamie z filmu "Miłość i inne używki" jest handlowcem. Zależy mu na pieniądzach. Chce dobrze zarabiać.Udaje, że jest szczęśliwy, bo tzw. seks bez uczuć przychodzi równie łatwo jak hajs. W końcu trafia na godną przeciwniczkę. Ale Maggie nie jest gotowa na związek. Nie chce się znów rozczarować. Jamie jej pragnie. Rozstają się, ale jego przestają cieszyć pieniądze i łatwy seks. W końcu postanawia wrócić. Ale Maggie jest już w drodze do innego miasta. Końcówkę już znacie.




Niestety, żeby przeżyć coś takiego jak Maggie i Jamie, trzeba naprawdę dobrze trafić. W życiu częściej zdarza się tak, że ktoś taki jak Maggie po prostu wsiądzie w tego busa i w obcym, dalekim miejscu będzie zacierał blizny po to, żeby nauczyć się znowu ufać. A kiedy już stamtąd wróci, to stanie się zupełnie innym człowiekiem. Otworzy wtedy nowy rozdział, w którym nie będzie już miejsca dla Jamiego.



Luksus czy przemakający namiot?

Ostatnio zadałam to pytanie jednej z blogerek, piszących o podróżach. Karolina z bloga Podróże Dziewczyny Spłukanej jest niezwykle silną kobietą. Podobno zdecydowanie lepszy jest namiot, tyle że nie przemakający.

Przyznam się do czegoś. Lubię mieć komfort. Uwielbiam luksusowe samochody. Jeszcze parę tygodni temu uważałam, że najpiękniejsze jest ferrari. Te samochody zajmowały tyle miejsca w mojej podświadomości, że ich właściciele sami zaczęli parkować w centrum miasta! Mówię serio. W ciągu kilku dni we Wrocławiu można było zobaczyć co najmniej dwie wersje tego samochodu.



Ostatnio jednak jestem zafascynowana mustangami. Też klasa, ale trochę bardziej oldschoolowa. Fanom motoryzacji polecam Mustang Race 2015, który 29 lipca wyruszy z Wrocławia.

Zastanawiam się, co sama bym wybrała: porsche czy przemakający namiot. I wiecie co: doszłam do wniosku, że wolałabym namiot. Nie dlatego, że na porsche mnie po prostu nie stać. Ale dlatego, że mam świadomość, że spanie pod namiotem to coś, czego się nie zapomina.

Samochód można kupić, rozbić, wymienić na nowy. Wspomnienia zostają. Na zawsze.

Dlaczego bez planu?

Zastanawiasz się pewnie, czy po drugiej stronie siedzi Arwena ze swoimi elfimi uszami. Na ile to opowiadanie jest fikcją literacką, a na ile prawdą? Odpowiedź jest prosta: to nie ma już znaczenia. Ale jeśli znasz choć odrobinę Tolkiena, to zrozumiesz, że niektórych podróży się nie planuje. Czy Bilbo Baggins planował gościć Thorina Dębową Tarczę i całą gromadę krasnoludów? Czy prosił się o dołączenie do wyprawy?




Plany są dobre w życiu zawodowym, w życiu prywatnym trzeba znać umiar. Trzeba być elastycznym.

Wyobraźcie sobie, że ni stąd, ni zowąd dostajecie działkę pod budowę domu na Karaibach. Albo na Lazurowym Wybrzeżu. Co kto woli. Człowiek dobrze zorganizowany nie będzie potrafił się nią cieszyć, bo kiedy będzie stawiał fundamenty pod budowę domu, zacznie już myśleć o dachu. W tym czasie pęknie ściana. W ostateczności dobrze zorganizowany właściciel działki poczuje paraliżujący strach, bo nie taki był plan. I zrezygnuje z domu na Karaibach. Wtedy jego plan też runie, ale przynajmniej nie będzie problemu. Będzie tylko szara, przygnębiająca rzeczywistość i nieskończona liczba straconych szans.

Jeśli kiedyś jakimś dziwnym trafem dostanę działkę na Karaibach, to usiądę na plaży jak Jack Sparrow z butelką rumu i będę się cieszyć, że ją mam.  



Jest takie powiedzenie: "no risk, no fun". Dlatego w życiu każdego podróżnika przychodzi czas na totalny spontan. Na to, żeby kupić bilety, nie planując wcześniej noclegu. I w końcu na to, żeby zostać sam na sam z własnymi myślami.


Arwena

Arwena stała bez ruchu, wpatrując się w jego zimne oczy. Nie docierało do niej. Stała jak wryta na przystanku, a w jej uszach wciąż pobrzmiewały słowa pełne kpiny i nienawiści: "Patrz, przyjechał twój szofer". I te pełne litości spojrzenia jego znajomych. Najchętniej zapadłaby się pod ziemię, zniknęła. Nie. Nie powinna zniknąć. Powinna go uderzyć. Mocno. W twarz. Tak, żeby poczuł. Ale nie potrafiła. To było cztery lata temu.





Właśnie wtedy Arwena dowiedziała się, co to znaczy upokorzenie. Jeżeli wydaje Ci się, że wiesz, co to poniżenie, to jesteś w błędzie, o ile sam nigdy tego nie odczułeś. Byleś w kinie na "Pięćdziesięciu twarzach Greya"? Kręcą Cię takie gadżety jak kajdanki i opaska na oczy?

Feministki twierdzą, że ten film poniża kobiety. Bzdura. Kobiety odczuwają emocje, przywiązują wagę do słów. Nie do tanich gadżetów z pierwszego lepszego sex shopu na rogu.

Słowa mają wielką moc. Są takie, dzięki którym kobieta czuje się jak anioł. Są jednak i takie, które ranią jak nożem. Tych drugich nigdy nie powinno się używać. Te pierwsze używane są zbyt często. I zbyt często po prostu nie są prawdziwe.

Cztery lata temu Arwena straciła zaufanie. Każdy obieżyświat był podejrzany. A już na pewno każdy, kto w jakiś sposób przypominał jego. Mijały miesiące, mijały lata. Ale do cholery, życie to nie klasztor, żeby zamykać się na świat.

Kobieta, która choć raz w życiu zostanie upokorzona, się boi. Paraliżuje ją strach. Nie przed ludźmi. Przed obdarowaniem kogoś zaufaniem. Arwena potrzebowała czasu. Nawet wtedy, kiedy pojawił się inny On. Było inaczej. Szacunek, opiekuńczość i czułość. Czujność Arweny została uśpiona. Po  tygodniach wątpliwości, bicia się z własnymi myślami, uporczywej walki z własną przeszłością, pomyślała: "to musi być TEN. On jest Aragornem". Obdarowała go zaufaniem.



A teraz uważaj. Kredyt zaufania od kiedyś upokorzonej kobiety jest największym darem, jaki można otrzymać. Nie spieprz tego. Spytacie o Aragorna. To nie był on. Ona była gotowa dla niego wyrzec się nieśmiertelności. On był tylko kimś, kto przez chwilę Aragorna udawał. Kto nadużył zaufania, którego nadużywać nie wolno. Kto nie miał odwagi powiedzieć prawdy. Kto wolał mieć dalekosiężne plany, których nigdy nie zrealizuje niż po prostu cieszyć się chwilą. Kto po prostu chciał uciec. A potem ją skreślił, tak jakby się nigdy nie znali.

Arwena też miała plany, ale była elastyczna. Plan na wyjazd za granicę. Plan A: z Nim. Nie wypalił. Plan B: ze znajomymi. Pudło, zdarzenia losowe. Planu C nie było. Arwena wymyśliła go na miejscu. Pojedzie sama. Daleko. Tym razem nie będzie się zamykać na świat.

Opowiadanie inspirowane historią, która wydarzyła się naprawdę...

Polub na Facebooku