czwartek, 29 października 2015

O tych miastach pisze się piosenki. TOP 10


fot. screen za: youtube.pl
Są takie miasta, z powodu których trudno zmrużyć oczy. Są takie, które po prostu nie śpią. Czasem szukam na pustych ulicach znaków, odpowiedzi na pytania, na które nie istnieje gotowa odpowiedź. Nauczyłam się żyć i podróżować bez planu. Nie wiem, gdzie los rzuci mnie jutro.

Kraków, Warszawa, a może San Francisco? Dla mnie liczy się przede wszystkim to, by było to miejsce z charakterem. Miasto z klimatem. Miejsce, które wciąż żyje, ale również takie, w którym można na chwilę się zatrzymać, przystanąć i spojrzeć w niebo.

Jakie miasto ma według Was najciekawszą atmosferę? Do którego warto się wybrać?
 
1. Wrocław, Polska

L.U.C., "Kosmostumostów"

I tak tysiące lat okręty wbijały się w Biskupin i Ostrów
kawałki konstruk-cji przerobiono na kładki po prostu
działo się wiele dziwnych rzeczy jak w VI serii lostów
Henio Pobożny niczym kostuch
poparty ufo bił Tatarów na raz po stu
kosmici ubóstwiali słowianki jak na gastrofazie
student worek tostów
i vice versa - w związku z tym
łączyli się w miłości
pomimo różnych postur
Tak powstał Wroclove- ponad nurtowe miasto stu mostów

(Chorus)
Miasto stu mostów domy ma z ufo
własny gwiazdozbiór- wiele za rufą
Miasto stu mostów domy ma z ufo
roztwór tłoczy ponad nurtowe serducho





2. Londyn, Anglia

Benjamin Clementine, "London"

London London London is calling you
What are you waiting for, what you searching for?
London London London is all in you
Why are you denying the truth
I might I might I might be boring you, he said
Although its not clear as the morning due
When my prefered ways are not happening i won't underestimate
who i am capable of becoming






3. Kraków, Polska


a w Krakowie na Brackiej pada deszcz
gdy konieczność istnienia trudna jest do zniesienia
w korytarzu i w kuchni pada też
przyklejony do ściany zwijam mokre dywany
nie od deszczu mokre lecz od łez





4. Paryż, Francja

Zaz, "Paris Sera Toujours Paris"


A Paris, quand un amour fleurit
Ça fait pendant des semaines
Deux cœurs qui se sourient
Tour ça parce qu'is s'aiment, à Paris



5. San Francisco, Stany Zjednoczone

Scott McKenzie, "San Francisco"

If you're going to San Francisco
Be sure to wear some flowers in your hair
If you're going to San Francisco
You're gonna meet some gentle people there




6. Warszawa, Polska

Karolina Czarnecka, "Stolica" 

Pod Pałacem busiki,
Wysiadają z nich "słoiki",
Jaka piękna ta Warszawa,
Będzie hajs, i love, i sława,
Szczęście na raty,
Na Hali Mirowskiej kwiaty,
Nowe Wspaniałe Światy,

Mamo, chociaż tempo życia mnie zabija,
Zakochałam się w tym mieście i to mi nie mija,
Palma, Tęcza, Plac Defilad – trochę kasy mi się przyda,
- Uważaj kochana – pisze SMSa mama -
Martwię się o ciebie czy nie jesteś tam sama.
Patrzaj w serce i serce miej,
A gdy cierpisz to się śmiej,
Patrzaj w serce i serce miej,
A gdy cierpisz to się śmiej.




7. Nowy Jork, Stany Zjednoczone

Paloma Faith, "New York"

He took my hand one day and told me
He was leaving
Me disbelieving
And I I I I I I I I
Had to let him go

Chorus
Her name was New York, New York
And she took his heart away oh my
Her name was New York, New York
She had poisoned his sweet mind






8. Budapeszt, Węgry

 Geeorge Ezra, "Budapest"

My house in Budapest
My hidden treasure chest,
Golden grand piano
My beautiful castillo



9. Madryt, Hiszpania


Shakira, "Te dejo Madrid"

Ay me voy otra vez
Ahí te dejo Madrid
Tus rutinas de piel
Y tus ganas de huir
Yo no quiero cobardes
Que me hagan sufrir
Mejor le digo adiós
A tu boca de anís

Si ya es hora de limpiar
Las manchas de miel
Sobre el mantel
Yo nunca supe actuar
Y mis labios se ven
Muertos de sed





10. Pekin, Chiny

Tricky, "Beijing to Berlin"

I just
Just a little bit
Chinese stars are not so delicate
She’s sleazy
Said she’s for Beijing
She star to talk
And you must face it
She’s the one
And she knows it!


poniedziałek, 26 października 2015

Warszawa to nie Berlin. Nawet James Bond nic nie wskóra

fot. Kinga Czernichowska
James Bond pożerał mnie wzrokiem, jakbym miała na sobie małą czarną z dużym wycięciem na plecach. Ale zamiast małej czarnej miałam na sobie polar, kurtkę, sportowe spodnie i ulubione buty na koturnach. Uporczywie wpatrywał się we mnie z tego billboardu. To przewiercające na wskroś spojrzenie dekoncentrowało. Próbowałam dostrzec w tych oczach odpowiedź na dręczące mnie pytania, ale agent 007 milczał jak zaklęty.

Skrzyżowanie Alei Jerozolimskich i Marszałkowskiej. Czuję się jak bohaterka piosenki Karoliny Czarneckiej. "Pod Pałacem busiki, wysiadają z nich słoiki..." I te wielkoformatowe reklamy. Uporczywie wpatrujący się w Ciebie James Bond to nie wszystko. Z naprzeciwka spogląda na Ciebie dziewczyna o końskiej twarzy, a z ukosa jakiś model prezentuje się w nieco za dużych bokserkach od Tommy'ego Hilfigera.

fot. Kinga Czernichowska
Nie, nie mam nic do Warszawy. Pisałam już o tym, jak wiele znaczyły dla mnie wyjazdy do stolicy pod względem zawodowym (zobacz też: Warszawa. Bo marzenia są po to, by je spełniać). To miasto, w którym z pewnością łatwiej osiągnąć sukces, wspinać się po szczeblach kariery. Tyle że ta wspinaczka to nie droga na Śnieżkę, lecz na Mount Everest albo Broad Peak. I wcale nie jest łatwo. Ale to nie to irytuje mnie w Warszawie najbardziej.

Drażni mnie tempo życia. Tempo, do którego chyba nie potrafię się przystosować. W Berlinie miasto o godz. 6.00 jeszcze śpi. Warszawa już nie. Warszawiacy o tej porze wsiadają do metra i każdy zanurza się w swoim świecie. Albo smartfonie. Odpływa, bo myślami jest już gdzie indziej. Byłam zaskoczona, gdy na Marszałkowskiej zobaczyłam dziewczynę, która wyszła na poranny jogging. Wyrwała się z tego schematu.

Warszawa to nie Berlin, nawet jeżeli tagami próbuje się to miasto odczarować. Berlin jest miastem, które żyje szybko i intensywnie, ale które ma swój świat. Tancerzy breakdance, malarzy, fotografów, grafficiarzy i muzyków. Tam możesz tego świata doświadczać. Tu ten świat wydaje się jakby zarezerwowany dla elit.

Zobacz też: Berlin.To miasto żyje sztuką!

Za każdym razem, gdy tylko jestem w Warszawie, próbuję znaleźć takie miejsce, w którym czas się zatrzymał. Jak dotąd nie znalazłam.


fot. Kinga Czernichowska

Pytanie do Was: A jakie jest Wasze ulubione miejsce w stolicy?

sobota, 17 października 2015

Pokaż język! Japoński #1: Trzy alfabety w Kraju Kwitnącej Wiśni

fot. Edwin Pijpe, freeimages.com
Chciałam napisać, że wszystko zaczęło się w liceum, ale to nie będzie prawda. Zaczęło się dużo, dużo wcześniej, a konkretnie wtedy, kiedy mając kilka lat maniakalnie oglądałam "Kapitana Tsubasę". 

Pamiętacie Tsubasę? Jeśli nie, to dla przypomnienia: Tsubasa to główny bohater anime "Kapitan Tsubasa". Chłopiec jest zawodnikiem drużyny Nankatsu FC. Potem przyszła moda na mangi, ale nie miałam cierpliwości do kolekcjonowania trzydziestu tomów jednej opowieści i poprzestałam tylko na jednej, czterotomowej, zatytułowanej "Wish". Kilkudziesięciotomowe mangi nie zniechęciły mnie jednak do nauki języka japońskiego. Po roku musiałam przerwać naukę, a dziś mam okazję do tego wrócić. Zachęcam Was do tego, byście też spróbowali.



Japonia jest na liście krajów, które koniecznie trzeba zwiedzić. Ale zanim to się stanie możliwe, trzeba nauczyć się języka. Przypomnieć sobie wszystkie trzy alfabety: katakanę, hiraganę i kanji. Nauczyć się podstawowych zwrotów, umieć się porozumieć na poziomie podstawowym.

To jest do zrobienia. Ja zapisałam się na bezpłatne zajęcia japońskiego - we Wrocławiu takie bezpłatne lekcje języków obcych organizowane są często w Mediatece na placu Teatralnym. Nie jesteś z Wrocławia? Uwierz mi, to nie wymówka. Ostatnio na e-learningowej platformie Coursera natrafiłam na bezpłatny kurs chińskiego. Można? Można. Tylko trzeba chcieć.

W ramach cyklu "Pokaż język!" będę dzielić się z Wami swoimi spostrzeżeniami, związanymi z nauką języków obcych. Zaczynamy od języka japońskiego.


Jestem zdania, że najlepiej języków uczyć się przy pomocy piosenek i bajek, adresowanych do dzieci. Węgierskiego uczyłam się na przykład, oglądając "Krainę lodu" z węgierskim dubbingiem. Trochę bolało, bo węgierski bałwanek Olaf to nie to samo co mistrzowski Czesław Mozil. Zresztą sami porównajcie:





Wspominam o węgierskim, bo niektórzy twierdzą, że pod względem trudności powinien trafić na tę samą półkę co japoński. Czy to prawda? Nie chcę na to pytanie odpowiadać. Na razie skoncentrujemy się na japońskim.

Trzy alfabety, 50 tysięcy znaków

Pierwsza rzecz, jaką musicie opanować, to alfabety. Na początek wystarczy katakana i hiragana. Kanji składa się z 50 000 znaków, z czego najczęściej używa się 2136 (to te oficjalnie uznane przez przedstawicieli japońskiej administracji). Dwa tysiące to jednak i tak dużo, dlatego na poziomie początkującym trzeba przyswoić przede wszystkim katakanę i hiraganę.

I tu znowu sięga się po animacje. Nie ma się jednak czego wstydzić. Język bajek adresowanych do maluchów nie jest skomplikowany, a dzięki tak prostym formom można wiele zapamiętać. Ta metoda działa i często jest stosowana przez nauczycieli, nawet jeśli kurs języka jest dedykowany dorosłym.

Nasz sensei (nauczyciel - przyp.red.) zaprezentował nam na przykład piosenkę, którą dobrze znają dzieci z Japonii. Dzięki animacji łatwiej zapamiętać znaki, zresztą sami zobaczcie:




W kolejnym wpisie z cyklu "Pokaż język" będzie o zmaganiach z hiraganą oraz o tym, dlaczego Japonia jest cool. Podejmiecie wyzwanie? Pouczymy się razem japońskiego? Mam nadzieję, że tak. Do zobaczenia!

piątek, 16 października 2015

Wafel teatralny. Najbardziej znany przysmak kujawsko-pomorskiego po toruńskich piernikach

 Wafel teatralny w ubiegłym roku obchodził swoje sześćdziesięciolecie. To jeden z najbardziej znanych słodkich przysmaków województwa kujawsko-pomorskiego.

Fabryka Cukiernicza Kopernik, mat. prasowe

Ten region kojarzy Wam się zapewne z toruńskimi piernikami. I słusznie, bo z pewnością są one kulinarnym symbolem regionu. Powstają w Fabryce Cukierniczej Kopernik, istniejącej od 1763. Ale ta może pochwalić się jeszcze jednym przysmakiem - waflem teatralnym.

Teoretyczne dostępny powinien być w sklepach w całej Polsce, ale nigdzie sprzedaż nie jest tak wysoka jak w województwie kujawsko-pomorskim. I przyznam, że we Wrocławiu nigdy się z nim nie spotkałam.

Wafel teatralny składa się z kilku listków waflowych, przekładanych kremem. Jego tradycja sięga 61 lat. Początkowo istniał tylko jeden smak, klasyczny - orzechowy. Rok temu wprowadzono dwa nowe smaki kremu: czekoladowy i cytrynowy.

- Czekolada stanowi około 30 procent składników wafla. To dość dużo. Warto podkreślić, że jest to czekolada naturalna, a więc bez żadnej chemii - mówi Jakub Kopczyński z istniejącej od 1763 roku Fabryki Cukierniczej Kopernik. To właśnie tutaj odbywa się proces produkcji wafli. - Niektórzy zarzucają nam, że kruchy listek waflowy to wada tego przysmaku. Bo przecież jak to możliwe, żeby wafel aż tak się kruszył. A właśnie na tym polega tajemnica wafli teatralnych. Na ich kruchości i delikatności. One po prostu mają nam się rozpływać w ustach.

Przepis na wafel toruński jest objęty tajemnicą. Wiadomo natomiast, że receptura jest wciąż prawie taka sama od ponad sześćdziesięciu lat. Aż chce się pojechać do Torunia, by spróbować tych wszystkich słodkości.

sobota, 3 października 2015

Nie miej planu. Miej cel... i marzenia. Trzy rzeczy, które pozwolą Ci je spełniać [VOL. 2]

haffi ahmed, freeimages.com
W poprzedniej części tego artykułu (właściwie pozostając w terminologii blogosfery powinnam napisać 'posta') przekonywałam Was, dlaczego warto podróżować solo. Ale jeśli nawet odważysz się na podróż solo, to jesteś dopiero w połowie drogi do sukcesu. Bo kupić bilet w jedną stronę, zorganizować nocleg przez couchsurfing i wsiąść w PolskiegoBusa nie jest sztuką. Sztuką jest "nauczyć się szczęścia solo". 

Zobacz też:  Nie miej planu. Miej cel

Boże, znowu jakieś bzdety w stylu Paulo Coelho - myśli Czytelnik i już kieruje się kursorem w stronę krzyżyka. Okej, możesz zamknąć to okno i nigdy więcej nie wrócić na bloga Podróże bez planu. Ale możesz też przeczytać tę historię do końca i jeśli uznasz, że Coelho lepiej pisze, zostaw odrobinę hejtu. A może ta historia spodoba Ci się na tyle, że - kto wie - podzielisz się własną? Bo jeśli już kliknąłeś, to prawdopodobnie zaintrygował Cię tytuł. A jeśli zaintrygował Cię tytuł, to znaczy, że jest coś na rzeczy.

Ustal priorytety, a odniesiesz sukces. Bzdura!

Jakiś czas temu pisałam o tym, jak zafascynowała mnie książka  Stephena Coveya. Proaktywność, planowanie, zarządzanie czasem, ustalanie priorytetów - to ten cały kit, który wciska się ludziom na szkoleniach biznesowych. Podobno tym kitem Zuckerberg zawojował świat. I przez parę tygodni próbowałam nawet wcielić Coveyowskie zasady w życie. Chociaż książka nosi tytuł "7 zasad skutecznego działania", to wszystko, co robiłam zgodnie ze wskazówkami autora, było mało skuteczne, żeby nie napisać kompletnie bezskuteczne. I wcale nie dlatego, że za mało się starałam. Starałam się nawet bardzo, za bardzo - do momentu, kiedy zrozumiałam, że większość tych zasad świetnie sprawdza się w pracy ludzi biznesu, w pracy przedsiębiorców. I wtedy, kiedy jesteście szefem Facebooka. Ale w pracy, która opiera się przede wszystkim na kreatywności (branża medialna, reklamowa, PR itp.), planowanie dziennego harmonogramu dnia co do minuty, nie ma najmniejszego sensu.  Jest kilka powodów takiego stanu rzeczy. Jeżeli charakteryzuje Cię kreatywność i pracujesz w mediach, reklamie czy public relations, musisz być elastycznym i umieć pracować pod presją czasu. A to oznacza, że jak Twój rozmówca/klient przesunie spotkanie na inną godzinę, to cały Twój harmonogram dnia wziął w łeb. I jedyne, co może Cię w tej sytuacji uratować, to elastyczność oraz to, czy będziesz umiał się wystarczająco sprężyć, żeby zdążyć przed deadlinem.

Skoro te wszystkie bajki o ustalaniu priorytetów nie są gwarancją sukcesu, to co zatem jest? Fani Roberta Kiyosakiego skupiają się na tym, jak z biednego ojca uczynić bogatego ojca, czyli innymi słowy, jak zwiększyć grubość portfela. A nie w tym rzecz. Bo Kiyosaki pisze również, że ludzie sukcesu podejmują duże ryzyko, wiedząc, że mogą upaść nisko. Ale wiedzą też, że dzięki temu mogą osiągnąć więcej niż kiedykolwiek marzyli. Nie jestem fanką Kiyosakiego. Książki o bogatym ojcu nigdy w końcu nie przeczytałam, a biorąc pod uwagę fakt, że mam pięćset innych na liście "must read", to pewnie nie przeczytam wcale. Ale trudno się nie zgodzić z tym cytatem.

Ostatnio trafiłam na inny, anonimowy, ale przemawiający bardziej niż Kiyosaki: "Wielka miłość i wielki sukces wymagają podjęcia wielkiego ryzyka". Trafne, prawda? Okej, może odrobinę romantyczne, ale trafne. I wróćmy teraz do pytania z początku tego artykułu (znaczy posta). Jak nauczyć się szczęścia solo?

Sztuka szczęścia solo

Po pierwsze: musisz nauczyć się marzyć (i wierzyć w te marzenia)


Większość naszych marzeń sprawia wrażenie, jakby znajdowała się gdzieś poza rzeczywistością. A tak nie jest. Zilustrujmy to przykładem. Oglądam serial "Vikings". Najpierw obejrzałam kilka odcinków, potem wciągałam całe sezony. Zaczęłam nawet subskrybować na Facebooku wszystkie możliwe fanpejdże związane z ulubionymi bohaterami. Aż dotarłam do momentu, kiedy znałam już dokładny wzrost aktora wcielającego się w rolę jednego z głównych bohaterów (gdybyście chcieli wiedzieć, Clive Standen ma 188 cm wzrostu). I wtedy pojawiła się informacja o castingu na statystów. Cholera, to w Dublinie. No ale nic, sprawdzam ewentualne loty do Dublina i zastanawiam się, jakie są szanse na to, żeby zostać statystującym do czwartego sezonu druidem (zawsze można byłoby napisać z tego całkiem ciekawy reportaż, musiałabym tylko doczepić sobie jakąś brodę). Ale Dublin z jakiegoś powodu nie wypalił. Kilka miesięcy później Clive Standen przyjechał do Polski i przewrócił do góry nogami moje wyobrażenie o wikingach, Warszawie i mężczyznach z sześciopakiem. I może trudno w to uwierzyć, ale tak, miałam okazję się z nim spotkać (zobacz też: Warszawa. Bo marzenia są po to, żeby je spełniać). Można? Można. Trzeba tylko wierzyć i czasem po prostu cierpliwie poczekać.

Po drugie: miej cele, nie priorytety

Moją mocną stroną jest to, że ja zawsze bardzo dobrze wiedziałam, czego chciałam. Przynajmniej w sferze zawodowej. W sferze prywatnej określanie celów jest dużo trudniejsze, ale z czasem można nauczyć się, czego nie chcieć. A jak już wiesz, czego nie chcesz, to drogą eliminacji i własnych błędów orientujesz się również, czego chcesz.

Posiadanie celu to jak dostrzeganie światełka w tunelu. Może jest i ciemno, a na drodze zalega sto przeszkód, ale wiesz przynajmniej, w jakim kierunku trzeba iść. Tylko pamiętaj o jednym: trzymaj się tego światełka. Nie zbaczaj z raz obranej drogi. Choćby nie wiem, jak bardzo kusiło. Bo jeśli nawet dostaniesz pracę, w której zarobisz cztery razy więcej niż dotąd, to uwierz, nie będziesz usatysfakcjonowany, jeśli to nie będzie to, co lubisz. Pozostań wierny/wierna sobie. Bo jeśli nawet weźmiesz tę super płatną pracę - przecież musicie spłacić za coś ten cholerny kredyt - to po dziesięciu latach będziesz śledzić wzrost stóp procentowych z kompletnie obcą Ci osobą. I nagle okaże się, że tą pociągającą dziewczynę o urodzie Evy Mendes wypełnia frustracja, bo marzenia o realizowaniu się w wymarzonym zawodzie zamieniła na lepiej płatną pracę w banku. A ten zabójczo przystojny książę, co to miał przyjechać po nią na białym koniu, spędza całe dnie, oglądając National Geographic, bo tyle mu zostało z marzeń o wyprawie do amazońskiej dżungli. A ten koń nigdy nie był biały.

Po trzecie: bądź zdeterminowany(a) i się nie poddawaj

Jest fajnie. Masz marzenie, w które wierzysz. Masz też już cel. Masz znajomych, którzy zarabiają kilka razy więcej - jeden z nich właśnie kupił lamborghini, a drugi poleciał na wczasy na Karaiby. Ale ty trzymasz się swojego "światełka w tunelu". I może nie wszystko jest idealnie, ale oni odmierzają czas do skończenia pracy, Ty nie. Tylko nie licz na to, że jesteś na prostej. Nie, podążanie za pasją to kręta droga i często pod górkę. Dlatego jest jeszcze trzecia rzecz, o której trzeba pamiętać i o której przypomniał mi ostatnio w rozmowie Chris Botti, kiedy zapytałam go o jego receptę na sukces. Tą rzeczą jest determinacja. Jeżeli masz w sobie upór, determinację, to choćby nagle wyrósł przed Tobą Mount Everest, to uwierz, dasz radę wejść na szczyt.




czwartek, 1 października 2015

Challenge #1. Siła radości, czyli Światowy Dzień Uśmiechu

2 października obchodzimy Światowy Dzień Uśmiechu. W Polsce uśmiechamy się stanowczo za mało. Czas to zmienić. Mam dla Was wyzwanie. 

Nowojorski Uniwersytet Columbia przeprowadził badania, z których wynika, że najszczęśliwsze narody to: Duńczycy, Norwegowie, Szwajcarzy, Holendrzy i Szwedzi. Ale jako absolwentka socjologii mogę śmiało stwierdzić, że zawsze gdzieś jest jeszcze błąd statystyczny.

Gdzie szukać szczęścia?

Bo co myślisz, kiedy widzisz taki ranking, w którym pierwsze pięć miejsc zajmują najbogatsze państwa Europy? Co - że liczy się pieniądz i dobra opieka społeczna?  Prawdopodobnie tak właśnie pomyślałeś. Dalej zapewnie niesłusznie wnioskujesz, że najwięcej szczęścia czeka Cię tam, gdzie istnieje cywilizacja, czyli w Europie. I tu popełniasz zasadniczy błąd. Bo nasza europejska mentalność jest spaczona przez konsumpcjonizm.

Okej, może większość Duńczyków jeździ rowerem. To samo w Holandii. Ale kiedy przeniesiemy się na nasze polskie podwórko, to zorientujesz się, że dla wielu szczytem marzeń jest dobry samochód. Chcielibyśmy być tak jak Niemcy, bo BMW i porsche to przecież dobre auta, a do włoskich ferrari i lamborghini nam trochę za daleko. I wielu ginie w wyścigu szczurów, marząc całe życie o kupie stali, która potem i tak trafi na złom. A jeśli nie masz prawa jazdy, to i tak wpadasz w europejską machinę konsumpcjonizmu, bo a nuż za chwilę wypuszczą nowego iPhone'a.

Wiecie, dlaczego ludzie w Afryce lub w Indiach są szczęśliwsi od Europejczyków? Dlatego, że nie mają tylu potrzeb. My tutaj, w Europie, bazujemy na oczekiwaniach. Robimy jakieś założenia, plany typu "zbuduj dom, posadź drzewo i kup psa". Oni nie mają oczekiwań. Żyją chwilą, cieszą się tym, co mają tam i teraz. Może te lepianki nie przypominają apartamentów Hiltona, ale to nie ma znaczenia. Liczy się to, że w danej chwili wszyscy są zdrowi i żyją. W Europie takie wartości, jak zdrowie i życie doceni się dopiero wtedy, jak zaczyna być blisko do ich utraty. Smutne, prawda?

Do czego zmierzam: Jeżeli sądzisz, że wyjedziesz do Danii i poczujesz się szczęśliwy, to się mylisz. Ostatnio usłyszałam bardzo słuszne moim zdaniem stwierdzenie: To nie miejsca tworzą ludzi, lecz ludzie tworzą miejsca. Wniosek jest taki, że jeśli nosisz szczęście w sobie, to będziesz czuł się szczęśliwy w każdym miejscu na Ziemi.

Challenge #1. Poślij uśmiech pięciu osobom

Wiecie, że śmiech jest najbardziej zaraźliwą czynnością po drapaniu się i ziewaniu? Jest na to masa dowodów, a najlepszym z nich jest chyba metro w Berlinie. Widzieliście już kiedyś poniższy film? Po jego obejrzeniu nie będziecie mogli zaprzeczyć stwierdzeniu, że śmiech jest zaraźliwy.




Niestety, kiedy ja byłam w Berlinie, to nie trafiłam do tak roześmianego metra (zobacz też relację z mojego wypadu do Berlina: Berlin. To miasto żyje sztuką). Trafiłam za to na kilka artystycznych dusz, dla których ważna była harmonia z naturą.

Nie, nie proszę Was o to, żebyście zaczęli uprawiać jogę i medytować, chociaż podobno to bardzo pomaga w osiągnięciu wewnętrznego spokoju. Wyzwanie polega na czym innym - na rozdaniu uśmiechów pięciu zupełnie obcym i pięciu znanym Wam osobom. Łącznie dziesięć uśmiechów.

To nie jest łatwe, bo może uciekł Wam tramwaj i poza tym wszystko irytuje Was do tego stopnia, że macie ochotę tylko trzasnąć drzwiami i wyjść. Ale przełamcie się. Trzaskanie nie pomaga, a pozytywne wibracje i owszem.




W filmie "Król życia" (film m.in. w repertuarze sieci Multikino i niektórych kin studyjnych) główny bohater twierdzi, że szczęście jest zaraźliwe na odległość 800 metrów, na co jego przyjaciel (w tej roli Bartek Topa) odpowiada: "To za rondem znów mają przesrane!"

Nie pozwólcie, żeby za rondem znów mieli przesrane. Podejmijcie wyzwanie i dajcie potem znać, jak minął Wam Światowy Dzień Uśmiechu :). Smile! :)




Polub na Facebooku