czwartek, 25 lutego 2016

Witaj, nieznajomy! Czyli o tym, jak pozbyć się strachu

fot. Burcin Tuncer, freeimages.com
Ta notka adresowana jest do mężczyzn, którzy nie rozumieją kobiet oraz do kobiet, które obwiniają się za błędy mężczyzn. Jeżeli nie należysz ani do jednej, ani do drugiej grupy, po prostu wyłącz komputer. 

Było ciepłe lato. Lipiec albo sierpień - nie pamiętam, bo dni się zacierały z nocami. Sypiałam po dwie godziny na dobę, a w ciągu dnia wypijałam kilka kaw. Kawa, której wcześniej nie znosiłam, stawiała mnie na nogi, rano przyklejałam sobie uśmiech nr 1 i udawałam, że wszystko gra. Za tamtą grę mogłabym dostać Oscara. Bo chociaż uśmiechałam się przed obiektywem, to dzień w dzień wstanie z łóżka graniczyło z cudem. Miałam wrażenie, że codziennie - jeszcze zanim otworzę oczy - toczę ze sobą jakąś ogromną walkę.

Podczas tej bitwy podejmowałam coraz to bardziej nieracjonalne decyzje. Czułam się jak Pink w teledysku do piosenki "So what". Dzisiaj wiem, że był to tylko pewien etap, lekcja, rodzaj wędrówki, podczas której nauczyłam się panować nad strachem. Dziś potrafię ryzykować, odpuszczać i wybaczać.



Bardzo długo zastanawiałam się, czy o tym pisać, czy powinnam się dzielić tak osobistymi przeżyciami. Ale mam też świadomość, że czasem warto się odsłonić. Rozejrzyjcie się: Marika, Dagmara Skalska, Beth Hart, Pink - mogłabym wymieniać w nieskończoność. To silne kobiety, które weszły na szczyt, bo wcześniej musiały zmierzyć się z różnymi przeciwnościami losu. Dziś inspirują innych. Siła nie bierze się znikąd. Przeważnie bierze się z cierpienia, z trudnych doświadczeń. Jeśli całe życie spędziłaś w kokonie, który chronił Cię od trudnych do zniesienia emocji, nie będziesz potrafiła zrozumieć siebie. To zrozumienie przychodzi z czasem i często jest poprzedzone serią ciężkich doświadczeń, w wyniku których podejmujesz niezrozumiałe i nieracjonalne z perspektywy Twojego otoczenia decyzje. Tak jak wtedy, kiedy zapraszasz do domu nieznajomego. Dziś wiem, że wiele w ubiegłym roku ryzykowałam, ale za wszelką cenę chciałam sobie udowodnić, że potrafię jeszcze ufać ludziom.


Oczywiście, jeśli wydaje Wam się, że ugoszczenie w domu nieznajomego, pierwszy w życiu Woodstock czy wyjazd za granicę (zobacz też: Berlin. To miasto żyje sztuką) z dnia na dzień da Wam odwagę, to muszę Was zmartwić - to jest proces, który trwa, któremu potrzeba czasu. Wcześniej znajdziecie się w stanie hipotermii.



Zanim dotrzecie do momentu, w którym naprawdę poczujecie, że pokonałyście w sobie lęk, że nie ma już gorzkiego rozczarowania, będziecie krok po kroku odkrywać siebie. Zaczniecie na przykład zastanawiać się nad tym, czy przypadkiem nie warto się zmienić, zasłonić twardym pancerzem, założyć zbroję, wziąć miecz i tarczę w delikatne dłonie i się chronić. Kobiety stają się chłodne, zimne i egoistyczne wtedy, kiedy boją się, że znowu ktoś je skrzywdzi lub wtedy, gdy dały z siebie wszystko, a ktoś po prostu miał je w dupie. Ktoś, na kim im zależało. Tak właśnie rodzi się Kraina Lodu w sercach dobrych, pięknych kobiet.



Nie chciałam stać się oziębłą, zimną suką. Nieczułą na uczucia, obojętną na gesty, taką rodem z Pokolenia Ikea. Siedziałam na białej kanapie, wpatrując się raz po raz w białą ścianę, a potem w białe chusteczki - chociaż wiedziałam, że ich nie wykorzystam - i zadawałam sobie pytanie: kim mam być? Kim opłaca się być, żeby nie zrobić tego samego błędu po raz kolejny? Jak to wszystko skalkulować? Miałam wtedy mętlik w głowie. Dzisiaj wiem, że żadne kalkulacje nie mają sensu. Dzisiaj doceniam każdą chwilę, staram się nie narzekać, rozdaję dobro i pozytyw. Jestem wdzięczna za każdy moment.

Jeżeli wchodzisz w grę zwaną Miłość, musisz liczyć się z tym, że to jest jak wejście do kasyna. Ryzykujesz wszystko. Niektórym zdarza się wygrać, inni spłukują się do cna i muszą konstruować swój majątek od nowa. Nie jest wcale powiedziane, że ten nowy będzie gorszy czy uboższy. Może się okazać, że czeka Was coś zdecydowanie lepszego, bo NOWE zostanie zbudowane w oparciu o świadomość i życiowe lekcje, dzięki którym unikniesz kolejnych błędów. To jak budowanie domu: jeśli pierwszy w trakcie budowy się zawali, zbudujesz kolejny, ale na lepszych, mocniejszych fundamentach.

Najpiękniejsze piosenki powstają w wyniku trudnych doznań. Bo czasem trzeba pozwolić na to, by coś się zawaliło. A kiedy już pozbierasz gruz, stworzysz coś pięknego. Uwierz.





wtorek, 23 lutego 2016

Włosi? Już nie Ferrari, tylko Lamborghini

Ci, którzy regularnie zaglądają na Podróże bez planu, wiedzą, że mam słabość do włoskiej kultury. Zaczęło się zupełnie niewinnie, od wakacji spędzonych na Sycylii. Od rajskiego krajobrazu, jaki można dostrzec ze wzgórz Etny. Od unikalnego smaku sycylijskich gelato. Już wtedy miałam ogromną chęć i zapał do nauki tego języka. Języka, którego dwa lata później wolałam unikać jak ognia. Niestety lub stety - bezskutecznie. Jestem skazana na włoską kulturę i tak już chyba zostanie. Tyle że teraz już nie uciekam, bo przed czym? Przed sobą, przed własną historią, lekcjami wyniesionymi z życia? 

Przed przeszłością uciekać nie warto, bo to lekcje i wspomnienia, które odciskają trwałe piętno na osobowości (czytaj też: Nie bój się przeszłości. Zderzysz się z nią w podróży) . Jedną z nielicznych stałych w życiu jest zmiana. Bo wszystko się zmienia: przy tych odrapanych blokach, w których kiedyś mieszkałaś, wybudowano stadion. Na scenie grał George Michael, ale jeszcze dwie dekady temu nie było tam nawet Biedronki. I Ty też się zmieniasz, nawet jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy. Jeśli wolisz powiedzieć: "Taka już jestem", dodaj słowo "teraz". Bo za rok będziesz już kimś innym. Kimś mniej naiwnym, bardziej sarkastycznym, ostrożniejszym w dawaniu i braniu, za to milion razy bardziej nieracjonalnym. Czasem, oglądając się wstecz, uśmiecham się z ironią, ten uśmiech podobno rozkłada na łopatki jak Mollo Zimnocha.

Możliwe, że przez te kilka miesięcy będziesz unikać tego, co miało cieszyć, a sprawiło Ci ból. I zanim się zorientujesz, że to bez sensu, będziesz stać przed dylematem odinstalowania wszystkich węgierskich i włoskich lekcji, spalenia włoskich fiszek i podarcia węgierskich podręczników.

I kiedy absolutnie nie chciałam już mieć nic wspólnego ani z włoską, ani z węgierską kulturą, przyszło mi się spotkać z węgierskim aktorem i ponownie rozpocząć naukę włoskiego. Nawet w mojej ulubionej cukierni sprzedają bezy włoskie obok węgierskich ciastek. Kilka razy próbowałam się zapisać na hiszpański - jak na złość nijak nie dało się ich zmieścić w grafiku. Za to włoski? Godziny zajęć pasowały idealnie. To nie przypadek, nie wierzę w przypadki. To Twoja walka i musisz udowodnić, że nie jesteś Zimnochem, że się nie poddajesz, że nie ulegasz uprzedzeniom, że w dalszym ciągu jesteś dobrym człowiekiem, chcącym dawać szczerość, dobro i miłość. Nawet jeśli przez te kilka miesięcy bylo cholernie ciężko.

 Oczywiście, będą chwile, kiedy znowu zaboli. Jak ta, w której prowadząca zajęcia włoskiego zapyta o nazwę czerwonego samochodu z otwieranym dachem, a Ty bez zastanowienia odpowiesz: Ferrari, zastanawiając się, czy popisać się znajomością modeli Berlinetta, Enzo, LaFerrari i Spider, czy też nie.

Prowadząca uśmiecha się. Widać, że jest doprawdy rozbawiona. - Nie, w Ferrari nie ma żadnych trudnych zgłosek. Lamborghini. Niektórzy mylnie czytają Lambordżini. "Gh" wymawiamy jak "g" - mówi, a ja znów zderzam się z własnymi wspomnieniami. Przecież wiem, jak się wymawia Lamborghini.

Wróciłam do nauki włoskiego. Tym razem robię to już tylko dla siebie. Podręczniki z węgierskiego wyrzuciłam, choć prawdopodobnie będę na Węgrzech jeszcze w tym roku. Z własnego wyboru. Zbudzona o trzeciej w nocy w dalszym ciągu wiem, co znaczy "mindjart talalkozunk", "jó napot kívánok", "szazat velem" i "viszontlátásra". Pewnych rzeczy nie da się zapomnieć. W świecie wirtualnym to jest takie proste: delete, escape, cofnij, zablokuj. W realu to tak nie działa. Ale to nie ma już dla mnie znaczenia. Nie zacieram wspomnień, nie uciekam od przeszłości, akceptuję rzeczywistość. A pewnym rozdziałom w swoim życiu już 31 grudnia 2015 roku powiedziałam: "Addio". A Wam chcę powiedzieć: nie uciekajcie, nie uprzedzajcie się w żadnym razie. I jak zwykł mawiać jeden z moich przyjaciół: "Nie ma obcokrajowców, są ludzie".


nie uciekaj dłużej bo to tylko Ty
nie uciekam dłużej bo to tylko ja 


Marika



niedziela, 14 lutego 2016

Tak, Facebooku, dzisiaj są walentynki. O czym myślę?


fot. freeimages.com
O tym, że to kicz. Tak jak kiczem są te wszystkie obrazki i słodkie piosenki, które wrzucasz na ścianę nowo poznanej dziewczyny. Tak, oto XXI wiek - czas, w którym "the only one" to tylko jedna z wielu i czas, w którym prawdziwa miłość trwa trzy miesiące. 

Nabrałaś się, tak?  Myślałaś, że to takie, cholera, romantyczne? Te zdjęcia na Facebooku, piosenki, obrazki jakiejś koreańskiej artystki, ilustrujące, czym jest miłość. A teraz wiesz, że gówno prawda, że to tylko mechanizm stosowany przez niejednego palanta wyłącznie po to, by zdjąć ci stringi.

Dziękuję Ci, Facebooku, za poinformowanie mnie, że dzisiaj są walentynki. Tylko że ja, drogi Facebooku, ich w tym roku nie obchodzę. I chcę ci oznajmić, że nie uda ci się też przypomnieć za kilka miesięcy wspomnienia sprzed roku, bo je skasowałam. Z Facebooka, oczywiście, bo z pamięci się niestety nie da. Cholera, w dzisiejszych czasach to takie proste: usuń zdjęcie, klik, gotowe. Usuń ze znajomych, klik, gotowe. Zablokuj użytkowniczkę, której naopowiadałeś milion kłamstw - klik, gotowe. Proste? Proste.

Dużo trudniej jest na przykład zadzwonić, porozmawiać, powiedzieć "dziękuję" lub "przepraszam". Bo ona na to zasługuje - nie na tanie facebookowe chwyty. Na szczerość. Na to, że to nie jest na pokaz, że to istnieje - nie na Facebooku, ale w realnej rzeczywistości. Ona nie jest przedmiotem ani zabawką, którą można bez słowa wyjaśnienia rzucić w kąt.

Wrzucisz dzisiaj zdjęcie z ukochanym/ukochaną na Facebooku? To wrzuć. Pamiętaj tylko, że...

Miłość nie zazdrości,
(...) nie szuka poklasku,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego


Miłość nigdy nie ustaje,
[nie jest] jak proroctwa, które się skończą,
albo jak dar języków, który zniknie,
lub jak wiedza, której zabraknie.


[fragment Hymnu o Miłości, Paweł z Tarsu]

... miłość wszystko przetrzyma. A jeśli ma się okazać prawdziwa, nie będzie potrzebowała kilkudziesięciu lajków na Facebooku.

Jeśli to czytasz i jesteś tą, którą ktoś kiedyś potraktował jak zabawkę, zamknij dzisiaj Facebooka. Zrób makijaż. Mocny. Przydymione oko, czarna, gruba kreska. Załóż odblaskowe szpilki. Jesteś  piękna i silna. Niezniszczalna jak rycerz Jedi. I bądź wdzięczna za popełnione błędy. Dzięki nim wiesz już, co to miłość. Bo z Twojej strony była prawdziwa. Dla kogoś istniała tylko na Facebooku. Dzięki temu wiesz już, jak żyć i jak kochać. Nie tylko drugiego człowieka, ale przede wszystkim samą siebie.


wtorek, 2 lutego 2016

Dlaczego dzisiaj trudno o prawdziwe uczucia?

fot. freeimages.com
Pomarszczeni, naznaczeni czasem wsiadają do tramwaju i zajmują miejsca naprzeciwko mnie. Oboje mają prawie po siedemdziesiąt lat, może więcej. Nie narzekają. W ich oczach tli się radość. Wracam z powrotem do lektury książki "Trzynaście powodów", ale zaraz potem staruszkowie rozpoczynają konwersację. Odrywam wzrok i o ile oczom wciąż wierzę, to uszom już nie. 

Starsza pani trenuje taniec. Prawdopodobnie tango argentyńskie albo taniec klasyczny, bo wątpię, by chodziło o taniec z elementami akrobatyki. Za parę dni ma występ. I prosi starszego pana, by to sfilmował, bo chce mieć pamiątkę. Ten po prostu się zgadza. Bez wymówek, bez pustego hasła: "nie mam czasu". Konwersacja ciągnie się dalej. Rozmawiają tak, jakby poznali się przed paroma dniami, chociaż znają się od kilku dekad. W ich wzajemnych spojrzeniach widać szacunek, zrozumienie i empatię dla drugiego człowieka. Ani na chwilę nie milkną.

Tramwaj powoli dojeżdża do mojego przystanku. Wstaję. Zbliżam się do drzwi. W rogu siedzi tleniona blondynka. Trzy paznokcie różowe, dwa limonkowe. Druga dłoń to samo. Tipsy. W ręku trzyma telefon. Przyciskam STOP, tramwaj zaczyna hamować. I wtedy zauważam nick na ekranie wyświetlacza. Blondynka rozmawia na Messengerze z użytkownikiem pod tytułem Łysy Łysy. Być może właśnie do niego jedzie. Być może Łysy Łysy przeleci ją jeszcze dziś. Być może ona będzie krzyczeć: "O kurwa". Po trzech miesiącach się rozstaną. Ona pomyśli o nim "skurwiel", on nazwie ją suką. Bo puściła się z innym. Albo on miał inną na boku.

Dlaczego dzisiaj trudno o realizm uczuć? Bo dzisiaj jesteś tylko Łysym Łysym albo Kotkiem69. A człowiek to ktoś więcej niż jego profil na Facebooku. Dzisiaj masz problem, bo jeśli chcesz realizmu, musisz posiadać odpowiednie zasoby - głównie zdrowie, pieniądze i czas. Jeżeli masz choć jedno z wyżej wymienionych, możesz uważać się za szczęściarza. Niestety prawdopodobnie jak każdy młody człowiek, który spędza przed ekranem monitora więcej czasu niż wyciskając siódme poty na siłowni, nie masz ani zdrowia, ani pieniędzy, ani czasu. I balansujesz na krawędzi, bo myślisz, że wszystkie kobiety są takie jak te puste lalki z Instagrama. Podświadomie pragniesz tego samego, czego pragnął Twój ojciec i dziadek: zrozumienia. Ale go nie dostajesz, bo swoje relacje spłycasz do tego, co znajdujesz w sieci. Bo w sieci na wyciągnięcie ręki masz piękne, nagie modelki. Tyle, że one nie rozumieją Twoich problemów. Nie mają czasu, bo są zbyt zajęte zakupami od włoskich projektantów. Są idealne, ale tylko przez pryzmat monitora LCD. Na co dzień wolałbyś taką z niedoskonałościami, ale taką, z którą można pogadać. O jej ostatnim treningu czy filmie, który razem widzieliście, o życiu. Wtedy zacząłbyś wierzyć, że za kilka dekad bylibyście razem jak ci staruszkowie - dobrzy kumple z iskrą miłości w oczach.

Zobacz też: Tego nie wiecie o mężczyznach, czyli 8 cech nieidealnej księżniczki

Nie bez powodu piszę o miłości. Jest coś takiego jak Statek Miłości i uwaga - nie chodzi wcale o serial na Romance TV. Chodzi o Mariusza i Zuzę - dwójkę młodych ludzi, którzy podróżują czterdziestoletnim ogórkiem. Cudowna inicjatywa, która zachwyciła mnie momentalnie. I mam nadzieję, że choć raz będę mogła do nich dołączyć i poczuć na sobie niesamowitą atmosferę, którą tworzą w swoich wyprawach ogórkiem. A teraz zapraszam Was na pokład Statku Miłości - zajrzyjcie na ich Facebooka i bloga.




Polub na Facebooku