piątek, 20 stycznia 2017

Rumunia. Zamek Bran. Śladami wampirów


Rumunia nigdy nie była na mojej liście "must travel". O słynnym zamku Bran jedni mówili z zachwytem, inni twierdzili, że jest przereklamowany. Mnie w Rumunii - przynajmniej na początku - urzekła jej dzikość. To jedno z tych miejsc, w których czas się zatrzymał. I uwaga - nie ma tam wampirów.

Prawdopodobnie pierwszą rzeczą, jaką zobaczyliśmy w  Rumunii, był pomnik generała Traiana Moşoiu'a. W Internecie nie znajdziecie zbyt wiele informacji o nim. Ale na Ukrainie, w Mołdawii i w Rumunii jest bardzo wiele pomników osób, które zasłużyły się - mniej lub bardziej, dobrze lub źle - w historii wojska.

Moşoiu urodził się na terenie dawnych Austrowęgier, w wiosce Újtohán/Tohanul Nou. Studiował na uczelniach wojskowych - najpierw w Budapeszcie, potem w Wiedniu. W 1891 przeprowadził się do Rumunii i zasilił szeregi rumuńskich wojsk. Podczas I wojny światowej pełnił funkcję generała, a w gabinecie Alexandru Vaida-Voevoda był także ministrem wojny.

Tuż obok tego pomnika powiewa rumuńska flaga - tak, to już Rumunia. Czas poszukać jakiegoś postoju przed dotarciem do Bran...




Gdzieś w Rumunii...

Jedziemy, jedziemy, a tu ani parkingu, ani stacji benzynowej. Życie z dala od cywilizacji. Ani jednej  żywej duszy. Nie mieliśmy wyboru - zaparkowaliśmy ogórka w szczerym polu. T2 to nie ferrari, nie rzuca się aż tak bardzo w oczy w takim krajobrazie. 

Świtało. Całą noc spędziliśmy w trasie, więc czekało nas kilka godzin odespania. Tak, by po południu dotrzeć już pod zamek Bran.

Myślę, że najbardziej urzekł mnie właśnie tamten poranek. Rumuńskie pejzaże, w czasie podróży, wyglądają tak naturalnie i dziko (zobaczcie zdjęcie obok), że aż przestaje się myśleć o goniącym nas czasie i kilometrach do zrobienia. A tych było jeszcze trochę. Zamek Bran, który był jednym z naszych "must see" na całej trasie, znajduje się w centralnej Rumunii. Trzeba było dojechać do Braszowa, a stamtąd do Bran pozostało już tylko 30 kilometrów.



Noroc!

Kiedy dojechaliśmy do Bran, był już późny wieczór. Zwiedzanie zamku trzeba było odłożyć na kolejny dzień. Wieczorem poznawaliśmy więc uroki i smaki tego miasteczka, które żyje własnym życiem. I ma w sobie jakąś magiczną atmosferę. Tak jakby skrywało jakąś tajemnicę. Cisza, spokój, czego chcieć więcej...

O ile w Polsce wciąż pokutuje przekonanie "uważajcie, bo tam kradną", o tyle my spotykaliśmy na swojej drodze jedynie przyjaźnie nastawionych ludzi. Choćby Hiszpana mieszkającego w Rumunii, który próbował nas nauczyć podstaw języka rumuńskiego. A że to był akurat wieczór, w którym próbowaliśmy rumuńskiego wina, to podstawowym zwrotem, który zapamiętaliśmy i który pewnie potrafilibyśmy powiedzieć obudzeniu o trzeciej w nocy było "noroc" (po rumuńsku: Zdrowie! W ten sposób można jednak nie tylko wznosić toasty, ale również życzyć drugiej osobie szczęścia). Nasz znajomy rumuński Hiszpan (rozmawialiśmy z nim trochę po włosku, trochę po hiszpańsku, a trochę na migi, bo angielski w Rumunii jest językiem stanowczo niepopularnym) powtórzył nam je tamtej nocy kilkadziesiąt razy. Nie wiemy, czy dotarł do domu o własnych siłach czy ze wsparciem towarzyszących mu kolegów.

Bran było również kolejnym miejscem, w którym spotkaliśmy Polaków - tym razem byli to jednak nie Polacy na wschodniej emigracji, lecz ci, którzy przyjechali tu na kilka dni swojej podróży służbowej.

Zamek Bran

Jeżeli jedziecie do zamku Bran po to, żeby szukać śladów wampirów, możecie się rozczarować równie mocno jak po obejrzeniu pierwszej części "Zmierzchu". Bo zamek Bran to wcale nie jest zamek Draculi, tak jak "Zmierzch" nie jest prawdziwym filmem o wampirach, lecz raczej melodramatem (chcecie obejrzeć dobry film o wampirach, to włączcie sobie "Underworld" lub "Tylko kochankowie przeżyją" - w tym ostatnim jest dobra ścieżka muzyczna). Aczkolwiek lubię w "Zmierzchu" scenę, w której Edward ratuje Bellę przed wypadkiem samochodowym. Dziś narażanie życia dla drugiej osoby najczęściej zdarza się chyba tylko w filmach. Są jeszcze ludzie zdolni do poświęceń?




Swoją sławę zamek Bran zawdzięcza Draculi, choć ten - o ile w ogóle się na nim pojawił - był tam tylko parę chwil. Ale pisarz, Bram Stoker, za siedzibę Draculi uznał właśnie ten zamek, choć dużo bardziej mroczne i tajemnicze zamki znajdują się w Szkocji (jednym z moich ulubionych jest zamek Dunvegan na wyspie Skye). Dzisiaj w Rumunii Dracula jest jedynie symbolem, a mieszkańcy próbują popularyzować zamek jako miejsce, w którym drzemie historia. Zresztą z historycznego punktu widzenia rzeczywiście jest to ciekawe miejsce. Powstał w roku 1382 (wtedy ukończono budowę), jego historia sięga więc już średniowiecza. Przez kilka stuleci był ważną twierdzą obronną, a od 1920 roku rezydowała w nim latem królowa Rumunii, Maria. Apartamenty na zamku Bran urządziła w stylu włoskim i niemieckim.




Ślady wampirów napotkacie w Bran jedynie na stoiskach dla turystów, znajdujących się tuż przed zamkiem - możecie tam kupić kubki wampira, magnesy z wampirem, koszulki, torby, co tylko chcecie. Jakby ktoś chciał, można tam wydać fortunę. Na terenie zamku jest jedna tablica, na której znajdziecie taką oto wzmiankę o wampirach:

Wampiry, w mitologicznym i ludowym kontekście, są powtórnie ożywionymi zwłokami, karmiącymi się krwią - czytamy. - Według legend wampiry nie tolerują światła dziennego, ich skóra jest ekstremalnie biała, kształt ich źrenic jest ostry, mogą być myleni ze zwykłymi ludźmi. Pod wpływem nastroju ich oczy mogą stawać się fluorescencyjne. Odkąd zaczną pić krew, nie mogą przestać się nią żywić i zwykle bawią się swoją ofiarą przed zjedzeniem. W ciągu ostatniego tysiąclecia legendy o wampirach były rozpowszechniane przez tych, którzy mieli swój udział w tworzeniu kultur Wschodniej Europy. Legenda Draculi na przykład stała się inspiracją w rumuńskim folklorze. Twarz wampira, jak wiemy dzisiaj, została zaprojektowana przez Brama Stokera - tego, który w 1897 roku napisał słynną powieść "Dracula". Ta stała się później punktem wyjścia dla wielu filmów i książek.

Poza tą jedną tablicą, żadnych pomników Draculi czy podobizn wampirów. Ci, którzy chcą z zamku wyjść naprawdę przerażeni, mogą jeszcze zajrzeć do muzeum tortur. Wybierając się na zamek, są dwie opcje biletu: bilet tylko na zamek lub bilet na zamek i muzeum tortur. My wzięliśmy ten drugi, aczkolwiek muzeum wcale nas nie przeraziło. Przeraża jedynie fakt, że to, co dziś w nim oglądamy, naprawdę było wykorzystywane do tortur w czasach średniowiecza.


Żyjemy w innych czasach. Dzisiaj torturujemy się własnymi myślami, błędnymi przekonaniami, tęsknotą za przeszłością lub myśleniem o przyszłości. Możliwe, że niektóre z tych rzeczy bolą bardziej niż nakłuwanie na pal... Tylko kochankowie przeżyją.




zdjęcia: Margielski Fotografia



piątek, 6 stycznia 2017

Mołdawia. Do Kiszyniowa do Maca

Podróż busem z roku 1975 wymaga pokory. Zanim w ogóle wyruszyliśmy, przeglądałam listę miejsc wartych zobaczenia. Teraz wiem, że było to bezcelowe. Bo podróż ogórkiem dla kogoś, kto na co dzień takiego busa nie posiada, to przede wszystkim cenne doświadczenie i możliwość zmierzenia się z wyzwaniem, jakim jest podróż na totalnym spontanie. Tu nie ma czasu na zwiedzanie, dłuższe przystanki czy sen. Celem samym w sobie jest podróż, a nie poszczególne miasta.

Do Kiszyniowa, stolicy Mołdawii, dojechaliśmy bardzo późno w nocy. Nocą Kiszyniów wygląda zwyczajnie, żeby nie powiedzieć: szału nie ma. Bieda, odrapane budynki, pomniki radzieckich socrealistów - tyle mogłam zapamiętać, bo wpadliśmy tam dosłownie na chwilę.

Niektórzy blogerzy są brutalniejsi w swoich opiniach i piszą, że Mołdawia to kraj, w którym nie ma absolutnie nic do zwiedzenia. Czy tak jest rzeczywiście? Trudno powiedzieć. By móc wydać taki surowy wyrok, trzeba byłoby spędzić tam co najmniej tydzień. A my zatrzymaliśmy się może zaledwie na godzinę. Zrobić jedną fotę w stylu "tu byliśmy" i wpaść do McDonalda, bo tylko McDonald może być czynny tak długo, właściwie to zdążyliśmy na kwadrans przed jego zamknięciem.

Przemknęliśmy przez Kiszyniów tak szybko, że z całego pobytu w tym miejscu pozostała jedynie fotografia, którą widzicie wyżej. I na której oprócz świateł Ogórka i flagi Mołdawii mało co widać. A wszystko dlatego, żeby na dłużej zatrzymać się w Rumunii. I właśnie o tym kolejnym naszym przystanku, a więc o wampirach, zamku Bran, Draculi i Bukareszcie, stolicy tego niedocenianego kraju będę mogła napisać dużo więcej. Do przeczytania!

zdjęcie: Maciej Margielski Photography

Polub na Facebooku