poniedziałek, 7 września 2015

Wyprawa z osobowością, czyli jak podróżują introwertycy i ekstrawertycy




fot. Aleksandra P., freeimages.com

Wszystko zaczęło się od Carla Gustava Junga, który w roku 1921 podzielił świat na introwertyków i ekstrawertyków. I tak już prawie sto lat ludzie nie potrafią się ze sobą porozumieć. Żartuję, oczywiście. Ale nie ulega wątpliwości, że się różnimy.

Różni nas proces podejmowania decyzji i sposób wyrażania emocji. Ale właśnie te różnice sprawiają, że się uzupełniamy. Wyobrażacie sobie świat, składający się tylko z introwertyków? Liczba szalonych imprez ograniczyłaby się do minimum, dominowałyby domówki. A świat złożony tylko z ekstrawertyków? Kluby AA i ośrodki odwykowe miałyby naprawdę spore wzięcie. To, o czym piszę, to bardzo przejaskrawiony i trochę sarkastyczny obraz. Nie jest też do końca prawdą, że introwertycy nie umieją się bawić, a ekstrawertycy to niepoprawni imprezowicze. Ale celowo tak to właśnie przedstawiam, uważam, że w podróżowaniu dobrze sprawdzają się duety introwertyk-ekstrawertyk. Do wypowiedzi zaprosiłam również introwertyczkę, autorkę bloga "Krasnoludki przy sterach".

Hai Le jest introwertyczką, która samodzielnie zwiedziła część Chin, o czym opowiada na swoim blogu Krasnoludki przy sterach. Dziewczyna u siebie pisze również na inne tematy, a na łamach Podróży bez planu opowie Wam o "introwertycznym podróżowaniu". Jest też pierwszym krasnalem blogosfery, więc to chyba logiczne, że pojawia się na blogu wrocławianki. Ja zaś przedstawię Wam swój ekstrawertyczny punkt widzenia.

Arwena. Ekstrawertyczka i niepoprawna idealistka

Jak sama nazwa bloga wskazuje, nie jestem fanką planowania. Wiecie, w życiu można wiele planować, a i tak zawsze coś się spieprzy. Albo po prostu popsuje Wam szyki. Ludzie, którzy zbyt wiele planują, zwykle mają problem z poczuciem odpowiedzialności. I ostatecznie wybierają ucieczkę zamiast podjęcia ryzyka. 


Planowanie i decyzje o emigracji
Nie, ekstrawertyzm nie eliminuje poczucia strachu. Nie mam odwagi, żeby skakać na bungee. Ale nie bałabym się porzucić wszystkiego, co trzyma mnie w Polsce i wyjechać z kraju, gdyby chodziło o coś lub o kogoś, na czym/kim by mi cholernie zależało. Dlatego nie planuję. O wyborze celu podróży zwykle decyduje chwila. W przypadku podróży zagranicznych niestety także aktualny stan konta. Mnie cieszą spontaniczne wypady w góry i sytuacje niespodziewane. Tak niespodziewane, że kiedy piszę do przyjaciółki: "Bierzemy urlop i jedziemy?", to w ciągu kwadransa obie potrafimy się zdecydować. I jedziemy.

Pakowanie i doświadczanie
Pakowanie na ostatnią chwilę to moja specjalność. Nie jestem pewna, czy wynika to z mojej
fot. Irina Martynuk, freeimages.com
ekstrawertycznej osobowości czy raczej z trybu życia, jaki prowadzę ze względu na swoją pracę. Ale każda noc przed urlopem to dla mnie noc nieprzespana. Noc, podczas której mam milion maili do wysłania i kilkanaście artykułów do napisania. Dlatego kiedy na kilka godzin przed wylotem zaczynam się pakować, to wiem, że prawdopodobnie zapomnę jednej z najbardziej kluczowych rzeczy: szczoteczki do zębów, śpiwora albo ładowarki do telefonu. Cofnij. Ładowarki do telefonu nie zapomnę, bo bez telefonu czuję się jak bez ręki. Za to w walizce obowiązkowo znajdzie się pięć par spodni i kilka par butów. Trzeba przecież być przygotowanym na każdą okoliczność.

Jednocześnie mam wrażenie, że gdyby nie moja praca, to najchętniej zagnieździłabym się gdzieś w amazońskiej dżungli. Tęsknię do podróży, podczas której można co najmniej miesiąc lub dwa poczuć atmosferę innej kultury. Wiem, jakie to fascynujące, ponieważ przez ponad rok mieszkałam w północnej Afryce. Wykonywanie pracy dziennikarza trochę ogranicza ten rodzaj podróżowania. To jednak nie stanowi dla mnie problemu, ponieważ pisanie to dla mnie więcej niż praca. To przede wszystkim pasja. Ale to, co dla mnie ważne w podróżach, to smakowanie, doświadczanie i poznawanie innych kultur i obyczajów.

Sytuacje nieplanowane. Jestem przygotowana na każdy spontan
Znacie to uczucie, kiedy macie dużo czasu do odjazdu pociągu, a na koniec okazuje się, ze tracicie orientację w terenie, nie możecie znaleźć peronu i ryzyko, że nie zdążycie jest tak samo duże jak to, że znów nie traficie szóstki w Toto Lotka? Ja znam. Właściwie przytrafia mi się to regularnie. Nie zawsze, ale i tak dość często, by o tym pisać. Tylko że mimo swojej cholerycznej i ekstrawertycznej osobowości w takich sytuacjach zawsze zachowuję stoicki spokój. W końcu nie ma sytuacji bez wyjścia i problemów nie do rozwiązania. Nie ten pociąg? Trudno, przyjedzie następny. Ewentualnie można też spróbować wrócić na stopa.  Mam wrażenie, że opanowanie się w sytuacji, kiedy coś rozbija Ci pierwotny plan, jest dla introwertyka zdecydowanie trudniejsze.

Czas nie ma znaczenia
"Szczęśliwi czasu nie liczą" - dlatego kiedy już jestem w tym pociągu, na który ledwo co zdążyłam,

nie myślę o tym, kiedy dotrę do celu. Sycę się widokami za oknem albo zaczynam żyć życiem bohaterów jednej z książek, które powodują, że moja torebka waży z jakieś 10 kg. Albo nawet 15. Znajomi zwykli mówić, że trzymam w niej cegły. Kiedyś miałam okazję podróżować z introwertykiem. Byłam w szoku, ponieważ ja nie miałam pojęcia, kiedy będziemy na miejscu. On za to znał godziny przyjazdu na każdą ze stacji na trasie.



Z kimś zawsze raźniej
To ostateczność. Ekstrawertyk/Ekstrawertyczka zdecyduje się na coś takiego, kiedy naprawdę zostanie postawiony(a) pod ścianą albo będzie na emocjonalnym haju. Inną sprawą jest to, że kiedy już się na taką podróż zdecyduje, to przekona się, że to wcale nie jest takie złe rozwiązanie. Taką właśnie opinię wyrobiłam sobie po pobycie w Berlinie. Ale generalnie ekstrawertycy potrzebują towarzystwa. Wciąż jednak najpiękniejsze, najbardziej odlotowe i zwariowane chwile to te spędzone z przyjaciółmi. Bo tak jak introwertycy czerpią energię z wnętrza, tak ekstrawertykom potrzeba innych ludzi. Introwertyk wraca do domu i chce się wyciszyć, mieć święty spokój. Ekstrawertyczka woli się uzewnętrznić, opowiedzieć o tym, co niespotykanego jej się przytrafiło po drodze.

I teraz pewnie zadajecie sobie pytanie, czy duet ekstrawertyczka-introwertyk lub introwertyczka-ekstrawertyk to dobry pomysł na wspólną podróż? Moim zdaniem tak, ponieważ dzięki różnicom świetnie się uzupełniają. Wtedy, kiedy ucieka Wam pociąg, ekstrawertyczka znajdzie rozwiązanie. Wtedy, kiedy ona zgubi się we własnym chaosie, introwertyk ruszy na ratunek dzięki dobrej organizacji. Czy to dobry duet na życie? To już inna para kaloszy, ale mogę stwierdzić, że będąc świadomym tych różnic może się udać. Jeżeli introwertyk wysłucha zbędnej paplaniny ekstrawertyczki, a w zamian za to ekstrawertyczka pozwoli sobie na chwilę milczenia, to sukces macie murowany.


Hai Le, krasnoludek introwertyczny

Stoję na nieco innym niż Arwena stanowisku i odwrotnie niż ona twierdzę, że podział na  Więc skoro teraz już ona opowiedziała Wam jak według niej podróżuje ekstrawertyk, to teraz ja Wam napiszę jak według mnie podróżuje introwertyk.

Podział na introwertyków i ekstrawertyków nie ma tak dużego znaczenia. Gdybyśmy chcieli sprawnie podzielić ludzi na jednych i drugich, to pewnie by nam się to nie udało, bo większość z nas łączy w sobie cechy jednego i drugiego typu. Jednocześnie też jednak sami przyporządkowujemy samych siebie do jednego lub drugiego typu ze względu na to, z którym się identyfikujemy. Dlatego też ja uważam się za introwertyczkę, a Arwena za ekstrawertyczkę.


Najlepiej samotnie
Przede wszystkim samotnie, ja zresztą sięgając wstecz i myśląc o wszystkich najfajniejszych
fot. Artgeek3K, freeimages.com
rzeczach, jakie zrobiłam w życiu, zdaję sobie sprawę, że wszystkich ich dokonałam w pojedynkę! Lubię móc decydować o tym, co i kiedy zrobię, drugi człowiek, (o całej grupie już nie wspominając) zawsze to ogranicza. W dzieciństwie raz dałam się wysłać na zorganizowane kolonie i do dziś uważam koszmarnie, na szczęście rodzice dali się namówić, żeby mnie stamtąd zabrać. Później pojechałam jeszcze na zieloną szkołę, ale tutaj choć równie mocno mi się nie podobało, rodzice już po mnie nie przyjechali. Tak, nawet z perspektywy czasu nie zmieniłam zdania, że to nie były fajne wyjazdy. Teraz w dorosłym życiu za nic, (no ok, może za duże pieniądze) nie dałabym się namówić na żaden zorganizowany wyjazd. Widoczne drzemie we mnie dusza anarchisty.

Natomiast jeśli chodzi o wyjazdy we dwoje, to tylko z drugim introwertykiem, co mówiąc mam na myśli osobę małomówną i równie samodzielną jak ja, tak żebyśmy sobie zbyt wiele nie wchodzili w drogę. Oczywiście uważam, że fajnie jest móc się z kimś powymieniać wrażeniami, ale nieustanne towarzystwo mnie zwyczajnie męczy.

Niestandardowo
Zupełnie nie kuszą mnie oblegane stolice zachodniej Europy, sławne muzea i architektura znana z kasowych filmów. Preferuję kierunek na wschód niż na zachód i do lasu zamiast do stolicy. Pierwszy miesiąc swojej dwumiesięcznej, samotnej podróży po Chinach przesiedziałam w oddalonej od jakiejkolwiek cywilizacji tybetańskiej wiosce, którą zamieszkiwało więcej bydła niż ludzi. Stanowczo nie żałuję tego czasu, a żadne z kolejnych miejsc, które odwiedziłam - i w kolejnym miesiącu, i w ogóle w czasie całego rocznego pobytu w Państwie Środka - mu nie dorównywało.

Na długo
Dla mnie weekendowy wypad gdzieś to po pierwsze nie podróż, po drugie marnowanie weekendu, który wolę spędzić w domu śpiąc do południa i oglądając kreskówki (taki ze mnie hipster <|;^P). Na podróżowanie potrzebuję więcej czasu, by w pełni chłonąć atmosferę miejsca, w którym się znajduję. Lubię spacerować bez celu po małych uliczkach i jeździć publicznym transportem od pętli do pętli, obserwując ludzi, którzy na co dzień mieszkają i żyją w danym miejscu. Lubię pozostawać w jednym miejscu tak długo, aż zaczynam kojarzyć uliczki, aż wiem, która kawiarnia ma najlepsze ciastka i kojarzę, gdzie kupić żyłkę do wędkowania. To oczywiście głupie przykłady, chodzi mi o odnalezienie się w odwiedzanym miejscu.

Nie-bycie turystą
To niejako kontynuacja poprzedniego punktu. Zawsze omijam turystyczne miejsca must-see, udogodnienia dla turystów, knajpy dla turystów i w ogóle wszystko, co dla turystów. Dlaczego?  Ponieważ uważam, że wszystkie te udogodnienia, mające pomóc nam zwiedzać dane miejsce tak naprawdę trzymają nas od niego z daleka, bo pozwalają zobaczyć tylko specjalne, wyizolowane (i najczęściej tłumne) miejsca, które na co dzień omijają jego mieszkańcy. Próba spojrzenia na miejsce z perspektywy właśnie mieszkańca (a nie turysty) zupełnie zmienia odbiór miejsca.

Na spokojnie
Arwena utożsamia introwertyka z pedantem planowania i chodzącym kalendarzem - cóż, nie da się ukryć, że ja taka nie jestem i to ani ciut ciut. Zazwyczaj zabieram raczej zbyt mało niż za dużo rzeczy, wszędzie potrafię się zgubić, co przez lata wypracowało we mnie osobny zmysł do rozróżniania kogo warto, a kogo nie warto pytać o drogę. Dlatego najpierw się gubię, a potem znajduję, zmylenie dróg i kierunków mam zawsze pewniejsze niż w banku. Zawsze też staram się to jak najlepiej wykorzystać, ciesząc się nowo odkrytymi leśnymi uliczkami, parkami i zakamarkami miast.  Wbrew zdaniu Arweny uważam, że właśnie raczej te cechy, zachowywania spokoju niezależnie od sytuacji, zdania się na flow i obywanie się bez planu są bardziej charakterystyczne właśnie dla introwertyków, nie ekstrawertyków. 

W każdym razie  jak pewnie zauważyliście i ja, i Arwena mamy ze sobą co nieco wspólnego.

PYTANIE DO WAS:

A Wy jakimi jesteście typami? Introwertycznymi czy ekstrawertycznymi, jak lubicie podróżować?

Waszym zdaniem jak sprawdzi się w podróży duet introwertyk-ekstrawertyk? 




4 komentarze:

  1. Generalnie z tym brakiem planowania może i masz racje, ale jeśli chodzi o wyjazdy do innego miasta na obiad. Jeśli chcesz pojechać dalej, w bardziej nieznane tereny to plan niestety jest potrzebny, bo np. porwą Cie emocje i polecisz do Azji i trafisz na porę monsunową i gówno z wyjazdu. Stwierdzisz, że jedziesz w góry, zapomnisz o jednej podstawowej rzeczy i w trudnej sytuacji zagrożone jest Twoje życie.

    Chcąc mieszkać w amazońskiej puszczy musisz się do tego przygotować. Gdybyś teraz wsiadła w samolot i poleciała na Borneo siedzieć w dżungli to prawdopodobnie po kilku dniach byś już nie żyła, bo albo coś by Cie użarło, albo byś zgineła z głodu, albo zjedli by Cie Dajakowie, o czym warto wiedzieć.

    Powiesz, że super jest nie mieć planu i nie wiedzieć co się wydarzy, ale jeśli jedziesz na tydzień czasu w jakieś miejsce i chcesz iść na żywioł to ten żywioł zabierze sporą część czasu na poszukiwania noclegu, poszukiwania biura podróży z biletami lotniczymi albo na poszukiwanie restauracji, w której można normalnie zjeść. Wszystko o czym piszesz ogranicza się do krajów europy zachodniej, gdzie faktycznie nie ma problemu iść ulicą, wejść do hotelu, potem pójść do baru i wrócić autobusem albo pociągiem do domu.

    Wybieranie miejsc nieturystycznych to też ciekawy pomysł, ale zależy od rejonu świata. Jeśli w meksyku pojedziesz sama za miasto (bo lubisz podróżować sama) to możesz mieć problem z powrotem.

    Co do cech charakteru - introwertyk, extrawertyk. One nie mają znaczenia. Czasami lepiej być jednym, czasami drugim, bo a nóż powie się coś za dużo lub za mało (nie wiesz). Swoboda i brak planu w przypadku miejsc w których w trudnych sytuacjach zagrożone jest Twoje życie, bez umiejętności i dużego doświadczenia to bardziej lekkomyślność niż swoboda:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, cheaken, bardzo dziękuję za Twój komentarz :) I muszę przyznać, że się z Tobą zgadzam. Owszem, piszę i podkreślam, że nie jestem fanką planowania i że wolę spontaniczność, ale na szczęście we wszystkim mam też umiar. I jasne, jadąc gdzieś daleko czy choćby do tej wymarzonej amazońskiej dżungli zdecydowanie lepiej jest poczytać przewodniki, sprawdzić opinie innych, którzy byli w tym miejscu itd. Ja jednak rozumiem całą tę "spontaniczność" i "brak planowania" trochę inaczej. Chodzi mi o elastyczność, umiejętność dostosowywania się do nieprzewidzianych sytuacji, jak np. do tej, gdy ucieka Ci pociąg. Chodzi mi o to, że nie musisz mieć wszystkiego wyliczonego jak w zegarku, żeby cieszyć się z podróży. Czasem wydarzają się nieprzewidziane sytuacje, z których również można czerpać radość. A nie coś w stylu: o 11.00 jesteśmy w Palermo, o 13. jemy obiad, o 18.00 wyjeżdżamy.

      Co więcej, powiem Ci, że uważam, że przed wyjazdem do jakiegokolwiek obcego kraju lepiej jest znać język tamtych ludzi, przynajmniej podstawowe zwroty. I nawet jeżeli jedziesz do Chin czy Japonii, to warto "przemęczyć się" i poznać i podstawy języka, i zachowania, bo tam szczególnie łatwo popełnić jakieś faux pas. Ale takiego przygotowania nie utożsamiam z "planowaniem", to po prostu konieczność :)

      Usuń
    2. A, dodam jeszcze jedno: brak planowania to dla mnie także to, że kiedy widzę tanie loty, to nie muszę się nad tym zastanawiać, przemyśleć, planować. Mało tego, prawdopodobnie ucieszyłabym się, gdyby ktoś nawet postawił mnie przed faktem dokonanym. Jedyny mój problem polegałby wówczas na zaplanowaniu czego innego: urlopu :)

      Usuń
  2. Raczej więcej we mnie introwertyka, ale jeśli chodzi o podróże to nie mam jakiegoś konkretnego stylu zwiedzania czy poznawania nowego miejsca. Wyjazdy weekendowe mogą być, ale raczej do znanych mi miejscowości, gdzie jeszcze nie widziałam jakiegoś konkretnego miejsca. Marzy mi się lot na kawę do Paryża. Może być z powrotem tego samego dnia. :)

    OdpowiedzUsuń

Polub na Facebooku