piątek, 14 sierpnia 2015

Trzy rzeczy, bez których nie zaczniesz podróżować solo. A może nie tylko solo

Dwa dni przed wyjazdem do Berlina byłam mocno wnerwiona. Naprawdę mocno. Wiecie, są takie dni, kiedy zdarza się seria przykrych zdarzeń: ucieknie Ci tramwaj, w następnym zapomnisz skasować biletu, a tu kontrola, potem spieszysz się do pracy, przebiegasz na czerwonym świetle i zatrzymuje cię policja, dostajesz mandat. Wydaje Ci się, że nagle cały świat staje przeciwko Tobie. Przed Berlinem miałam podobnie, tylko że zdarzenia były trochę większego kalibru. A przynajmniej wówczas tak mi się wydawało. Bo - jak to mówią - "za jakiś czas będziesz się z tego śmiać". I nawet jeśli początkowo jest to śmiech nieszczery jak u Jokera z "Mrocznego Rycerza", to z czasem uśmiechniesz się od ucha do ucha i powiesz: jadę dalej. Swoją drogą, to jest jedna z najlepszych scen w wykonaniu Heatha Ledgera:





Berlin pozwolił mi zrozumieć, że są rzeczy, bez których nie da się ruszyć dalej. I nie da się podróżować.

Po pierwsze: zaufanie

To jasne jak słońce. Każda podróż to spotkania z nowymi ludźmi - czy tego chcesz, czy nie. Nagle znajdujesz się w obcym mieście i nawet jeśli masz dobrą mapę, to i tak nie zawsze będziesz w stanie dotrzeć do celu (zobacz też: Plany? Czasem nawet plan miasta nie pomaga) . Jeśli znasz język obcy, super, ale to nie wystarczy. Musisz jeszcze chcieć rozmawiać z ludźmi, których nie znasz. Dla osób o ekstrawertycznej osobowości to przeważnie nic strasznego. Ale na swojej drodze spotkałam ludzi, którzy mieli z tym poważny problem (mimo doskonałej znajomości języka obcego!). Brak zaufania, może brak odwagi w nawiązywaniu kontaktów z obcymi ludźmi i to na tym podstawowym poziomie.

Bo przejdźmy na poziom bardziej zaawansowany. O ile pytanie o drogę jest równie łatwe jak przeprowadzenie sondy wśród mieszkańców, o tyle np. couchsurfing wymaga od Ciebie naprawdę dużych pokładów zaufania. Możesz zrobić research, sprawdzić referencje, ale jeśli kiedykolwiek ktoś nadużył Twojego zaufania, to decyzja o skorzystaniu z tej formy podróżowania z pewnością nie przyjdzie ci łatwo. Ja musiałam do niej dojrzeć. Ba! Dojrzewałam dość długo. I wiecie co, cieszę się, że w końcu się przełamałam.

Po drugie: niezależność

Jeżeli lubisz, kiedy skacze poziom adrenaliny, ciągle chcesz coś kreować i tworzyć, masz milion pomysłów na minutę, to nie licz na to, że jak powiesz znajomym czy rodzinie o pomyśle skoku na bungee, to przyklasną. Nie powiedzą "jedź", kiedy nagle oznajmisz, że wybierasz się na drugi koniec świata. Będą się dziwić, że jedziesz do obcych ludzi i uznają Cię za szaloną, kiedy stwierdzisz, że wybierasz się za granicę głównie po to, żeby zobaczyć parę fotografii, nawet jeśli mowa o takim fotografie, jakim jest Mario Testino. W życiu trzeba być trochę egoistą. Może to brzmi brutalnie, ale niestety tak jest. Nie mam na myśli tu tego, że masz przestać liczyć się z innymi ludźmi. Umiejętność pójścia na kompromis też jest ważna. Ale czasem trzeba również postawić na swoim. Nikt poza Tobą samym nie wie, czego potrzebujesz najbardziej w danym momencie. I nie chodzi już tylko o wystawę Testino. Chodzi o to, że jeśli chcesz tę wystawę zobaczyć, to żadna seria przykrych zdarzeń nie powinna Cię wytrącić z równowagi. I ogromnie się cieszę, że ja się nie dałam i że pojechałam.
Zobaczcie: to mniej więcej tak jak z zakupami. Idziesz do sklepu, wybierasz między dwiema parami butów. Pytasz o radę i ostatecznie skłaniasz się do tych, które podobają się Twojej przyjaciółce/koleżance/facetowi (niepotrzebne skreślić). Na co Ci to? To ty będziesz potem narzekać przez pierwsze tygodnie, że źle leżą i że może te drugie byłyby wygodniejsze. A jak masz problem z wyborem, to po prostu weź obie pary. Ja kupiłam dwie, nawiasem mówiąc zamiast wentylatora, zresztą wiatraki to ostatnio towar deficytowy.

Na bungee jeszcze nie chcę skakać, ale wiem, że czasem lepiej postawić na swoim i co jeszcze ważniejsze, zacząć cieszyć się własnym towarzystwem. I jeszcze jedno: bez poczucia niezależności będziesz czekać na jakieś okazje, które de facto mogą nigdy nie nadejść. Zdecydowanie lepiej jest wziąć los we własne ręce.

To m.in. właśnie dzięki takiemu "uporowi maniaka" pracuję w zawodzie, który sama wybrałam. A pisanie jest dla mnie jak narkotyk. Wciąga.

Po trzecie: odwaga

Przed wyjazdem przeważnie zadajesz sobie serię nieszczęśliwych pytań: A czy się uda? Czy dasz radę? Czy Ci nie ukradną paszportu? Czy odnajdziesz się w obcym mieście? I tak dalej, i tak dalej. Nagle ta seria pytań nakręca jakąś dziwną spiralę poczucia, że coś jednak się może nie udać. Problem polega na tym, że to Ty jesteś źródłem tej spirali. Kobiety mają do tego większą skłonność, bo kobietom wmawia się, że muszą koniecznie mieć się na kim oprzeć. A jeśli podróżują solo, to już na pewno igrają z ogniem. Cóż, to ja w takim razie przystępuję do fanklubów Stiega Larssona i Katniss Everdeen.



W necie znajdziecie mnóstwo poradników w stylu, jak się przełamać i pokonać strach. Ostatnio radził nawet Piotr C. z Pokolenia Ikea, opisując historię Jedidiacha Jenkinsa. Inspirujące, przyznaję, ale mimo wszystko większość tych wszystkich poradników pozostaje mało skuteczna. A to dlatego, że strachu można pozbyć się w jeden szybki sposób: wystarczy się wkurzyć. Albo zaufać, bo strach rodzi się przeważnie w wyniku braku zaufania. Dlaczego zatem musisz się wkurzyć? Bo kiedy wszyscy mówią ci, że nie dasz rady, że to jakieś szaleństwo, że to bez sensu, ty podświadomie zaczynasz się buntować. Chcesz udowodnić już tylko i wyłącznie sobie, że tak nie jest, że właśnie dasz radę. I to jest właśnie moment, w którym pozbywasz się poczucia strachu, a następnie zaczynasz robić rzeczy poniekąd irracjonalne, dla niektórych szalone i niezrozumiałe, ale to jest właśnie pierwszy krok do Twojego sukcesu i poczucia ogromnej satysfakcji.

Podobno od około dwóch miesięcy jestem inną osobą. Przez ten czas zrobiłam co najmniej kilka rzeczy, na które nie zdecydowałabym się nigdy w życiu albo musiałabym je bardzo mocno przemyśleć. Pozowałam do zdjęć, na które pewnie jakiś czas temu nigdy bym się nie zgodziła. Pojechałam pierwszy raz na Woodstock sama, z biletem w jedną stronę (a dotąd jazda gdziekolwiek z biletem w jedną stronę, mimo całej spontaniczności, o której tak dużo piszę na blogu, była naprawdę nie w moim stylu; w Woodstocku solo nie ma nic nadzwyczajnego - uwierzcie mi, tam się bawi 500 tys. ludzi!). Efekt? Jedni gratulują, inni się dziwią.

Ale wiecie co, tak jest lepiej. Po prostu porażki przekuwam w sukces i cieszę się teraźniejszością. Poza tym czasem porażka nie jest porażką, tylko początkiem czegoś lepszego. Wszystko jest kwestią postrzegania. Carpe diem.



4 komentarze:

  1. Osobą pewnie jesteś tą samą, ale robiąc nowe rzeczy, inaczej Cię postrzegają znajomi :)

    Dla mnie porażka jest zawsze nauką i zawsze z niej wynoszę wiedzę - jak nie ponieść jej jeszcze raz i co trzeba zmienić. Uważam też, że najlepiej, żeby porażka, jeśli ma się już przydarzyć, lepiej żeby przydarzyła się jak najwcześniej, wtedy stracimy mniej energii czy nawet pieniędzy na naszym przedsięwzięciu (jakie by ono nie było, podróżnicze, zawodowe, osobiste).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm... pewnie po części masz rację. Choć osobiście wydaje mi się, że jest tak, że wpływ na charakter człowieka mają napotykani przez nas ludzie. Jeżeli spotykasz kogoś, kto jest bardzo skoncentrowany na pieniądzach, to nawet jeśli wcześniej dla Ciebie był to jakiś problem, to nagle przestajesz go zauważać, bo dostrzegasz inne, cenniejsze rzeczy. Co do kwestii porażek, to pewnie tak, lepiej jeśli przydarzą się wcześniej, choć jeśli sama włożysz w coś dużo energii i zaangażowania, to ból związany z tą porażką może i tak być ogromny. Dziękuję za komentarz i zapraszam do odwiedzania bloga :)

      Usuń
  2. Ja w ogóle boję się podróżować. Nie wiem dlaczego, ale przed każdą podróżą się bardzo denerwuję. Nie potrafię tego ,,zlikwidować''.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz. Też tak miałam, zwłaszcza jeżeli chodzi o podróże solo. Myślę, że życie samo przyniesie Ci sposób, jak to zlikwidować. Ja przez długi czas miałam obawy co do wyjazdu solo. Dopiero kiedy coś zmusiło mnie do spróbowania, przekonałam się, że to może być fajne i że nie warto się bać, absolutnie niczego :)

      Usuń

Polub na Facebooku