sobota, 3 października 2015

Nie miej planu. Miej cel... i marzenia. Trzy rzeczy, które pozwolą Ci je spełniać [VOL. 2]

haffi ahmed, freeimages.com
W poprzedniej części tego artykułu (właściwie pozostając w terminologii blogosfery powinnam napisać 'posta') przekonywałam Was, dlaczego warto podróżować solo. Ale jeśli nawet odważysz się na podróż solo, to jesteś dopiero w połowie drogi do sukcesu. Bo kupić bilet w jedną stronę, zorganizować nocleg przez couchsurfing i wsiąść w PolskiegoBusa nie jest sztuką. Sztuką jest "nauczyć się szczęścia solo". 

Zobacz też:  Nie miej planu. Miej cel

Boże, znowu jakieś bzdety w stylu Paulo Coelho - myśli Czytelnik i już kieruje się kursorem w stronę krzyżyka. Okej, możesz zamknąć to okno i nigdy więcej nie wrócić na bloga Podróże bez planu. Ale możesz też przeczytać tę historię do końca i jeśli uznasz, że Coelho lepiej pisze, zostaw odrobinę hejtu. A może ta historia spodoba Ci się na tyle, że - kto wie - podzielisz się własną? Bo jeśli już kliknąłeś, to prawdopodobnie zaintrygował Cię tytuł. A jeśli zaintrygował Cię tytuł, to znaczy, że jest coś na rzeczy.

Ustal priorytety, a odniesiesz sukces. Bzdura!

Jakiś czas temu pisałam o tym, jak zafascynowała mnie książka  Stephena Coveya. Proaktywność, planowanie, zarządzanie czasem, ustalanie priorytetów - to ten cały kit, który wciska się ludziom na szkoleniach biznesowych. Podobno tym kitem Zuckerberg zawojował świat. I przez parę tygodni próbowałam nawet wcielić Coveyowskie zasady w życie. Chociaż książka nosi tytuł "7 zasad skutecznego działania", to wszystko, co robiłam zgodnie ze wskazówkami autora, było mało skuteczne, żeby nie napisać kompletnie bezskuteczne. I wcale nie dlatego, że za mało się starałam. Starałam się nawet bardzo, za bardzo - do momentu, kiedy zrozumiałam, że większość tych zasad świetnie sprawdza się w pracy ludzi biznesu, w pracy przedsiębiorców. I wtedy, kiedy jesteście szefem Facebooka. Ale w pracy, która opiera się przede wszystkim na kreatywności (branża medialna, reklamowa, PR itp.), planowanie dziennego harmonogramu dnia co do minuty, nie ma najmniejszego sensu.  Jest kilka powodów takiego stanu rzeczy. Jeżeli charakteryzuje Cię kreatywność i pracujesz w mediach, reklamie czy public relations, musisz być elastycznym i umieć pracować pod presją czasu. A to oznacza, że jak Twój rozmówca/klient przesunie spotkanie na inną godzinę, to cały Twój harmonogram dnia wziął w łeb. I jedyne, co może Cię w tej sytuacji uratować, to elastyczność oraz to, czy będziesz umiał się wystarczająco sprężyć, żeby zdążyć przed deadlinem.

Skoro te wszystkie bajki o ustalaniu priorytetów nie są gwarancją sukcesu, to co zatem jest? Fani Roberta Kiyosakiego skupiają się na tym, jak z biednego ojca uczynić bogatego ojca, czyli innymi słowy, jak zwiększyć grubość portfela. A nie w tym rzecz. Bo Kiyosaki pisze również, że ludzie sukcesu podejmują duże ryzyko, wiedząc, że mogą upaść nisko. Ale wiedzą też, że dzięki temu mogą osiągnąć więcej niż kiedykolwiek marzyli. Nie jestem fanką Kiyosakiego. Książki o bogatym ojcu nigdy w końcu nie przeczytałam, a biorąc pod uwagę fakt, że mam pięćset innych na liście "must read", to pewnie nie przeczytam wcale. Ale trudno się nie zgodzić z tym cytatem.

Ostatnio trafiłam na inny, anonimowy, ale przemawiający bardziej niż Kiyosaki: "Wielka miłość i wielki sukces wymagają podjęcia wielkiego ryzyka". Trafne, prawda? Okej, może odrobinę romantyczne, ale trafne. I wróćmy teraz do pytania z początku tego artykułu (znaczy posta). Jak nauczyć się szczęścia solo?

Sztuka szczęścia solo

Po pierwsze: musisz nauczyć się marzyć (i wierzyć w te marzenia)


Większość naszych marzeń sprawia wrażenie, jakby znajdowała się gdzieś poza rzeczywistością. A tak nie jest. Zilustrujmy to przykładem. Oglądam serial "Vikings". Najpierw obejrzałam kilka odcinków, potem wciągałam całe sezony. Zaczęłam nawet subskrybować na Facebooku wszystkie możliwe fanpejdże związane z ulubionymi bohaterami. Aż dotarłam do momentu, kiedy znałam już dokładny wzrost aktora wcielającego się w rolę jednego z głównych bohaterów (gdybyście chcieli wiedzieć, Clive Standen ma 188 cm wzrostu). I wtedy pojawiła się informacja o castingu na statystów. Cholera, to w Dublinie. No ale nic, sprawdzam ewentualne loty do Dublina i zastanawiam się, jakie są szanse na to, żeby zostać statystującym do czwartego sezonu druidem (zawsze można byłoby napisać z tego całkiem ciekawy reportaż, musiałabym tylko doczepić sobie jakąś brodę). Ale Dublin z jakiegoś powodu nie wypalił. Kilka miesięcy później Clive Standen przyjechał do Polski i przewrócił do góry nogami moje wyobrażenie o wikingach, Warszawie i mężczyznach z sześciopakiem. I może trudno w to uwierzyć, ale tak, miałam okazję się z nim spotkać (zobacz też: Warszawa. Bo marzenia są po to, żeby je spełniać). Można? Można. Trzeba tylko wierzyć i czasem po prostu cierpliwie poczekać.

Po drugie: miej cele, nie priorytety

Moją mocną stroną jest to, że ja zawsze bardzo dobrze wiedziałam, czego chciałam. Przynajmniej w sferze zawodowej. W sferze prywatnej określanie celów jest dużo trudniejsze, ale z czasem można nauczyć się, czego nie chcieć. A jak już wiesz, czego nie chcesz, to drogą eliminacji i własnych błędów orientujesz się również, czego chcesz.

Posiadanie celu to jak dostrzeganie światełka w tunelu. Może jest i ciemno, a na drodze zalega sto przeszkód, ale wiesz przynajmniej, w jakim kierunku trzeba iść. Tylko pamiętaj o jednym: trzymaj się tego światełka. Nie zbaczaj z raz obranej drogi. Choćby nie wiem, jak bardzo kusiło. Bo jeśli nawet dostaniesz pracę, w której zarobisz cztery razy więcej niż dotąd, to uwierz, nie będziesz usatysfakcjonowany, jeśli to nie będzie to, co lubisz. Pozostań wierny/wierna sobie. Bo jeśli nawet weźmiesz tę super płatną pracę - przecież musicie spłacić za coś ten cholerny kredyt - to po dziesięciu latach będziesz śledzić wzrost stóp procentowych z kompletnie obcą Ci osobą. I nagle okaże się, że tą pociągającą dziewczynę o urodzie Evy Mendes wypełnia frustracja, bo marzenia o realizowaniu się w wymarzonym zawodzie zamieniła na lepiej płatną pracę w banku. A ten zabójczo przystojny książę, co to miał przyjechać po nią na białym koniu, spędza całe dnie, oglądając National Geographic, bo tyle mu zostało z marzeń o wyprawie do amazońskiej dżungli. A ten koń nigdy nie był biały.

Po trzecie: bądź zdeterminowany(a) i się nie poddawaj

Jest fajnie. Masz marzenie, w które wierzysz. Masz też już cel. Masz znajomych, którzy zarabiają kilka razy więcej - jeden z nich właśnie kupił lamborghini, a drugi poleciał na wczasy na Karaiby. Ale ty trzymasz się swojego "światełka w tunelu". I może nie wszystko jest idealnie, ale oni odmierzają czas do skończenia pracy, Ty nie. Tylko nie licz na to, że jesteś na prostej. Nie, podążanie za pasją to kręta droga i często pod górkę. Dlatego jest jeszcze trzecia rzecz, o której trzeba pamiętać i o której przypomniał mi ostatnio w rozmowie Chris Botti, kiedy zapytałam go o jego receptę na sukces. Tą rzeczą jest determinacja. Jeżeli masz w sobie upór, determinację, to choćby nagle wyrósł przed Tobą Mount Everest, to uwierz, dasz radę wejść na szczyt.




2 komentarze:

  1. "Boże, znowu jakieś bzdety w stylu Paulo Coelho - myśli Czytelnik i już kieruje się kursorem w stronę krzyżyka. " <-- dzięki temu dobrnęłam do końca bo faktycznie kursor już wędrował. Sama nie wiem czy się z listą zgadzać czy też nie. Są tacy co bez planu ani rusz. : ) Nie należę do nich. O ile branie sprawy w swoje ręce mam jako tako opanowane to faktycznie określanie celów to już trudniejsza sprawa. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Określanie celów uważam za priorytetowe, dużo ważniejsze niż planowanie, które mi też raczej nie wychodzi :) To jest mega istotne, żeby wiedzieć, czego się chce, mieć jakiś pomysł na siebie. A wtedy już bez problemu pniesz się w górę. Dzięki za komentarz i pozdrawiam serdecznie! :)

      Usuń

Polub na Facebooku